czwartek, 27 lutego 2014

Faworki. Na Tłusty Czwartek.

 
Zarzekałam się, jak co roku zresztą, że żadnych „tłustości” nie smażę. Żadnych pączków, żadnych faworków! Zwykle dobrze sobie radzę z TYM dniem i narzuconej zasady „odtłuszczania” Tłustego Czwartku konsekwentnie się trzymam. Jeden (na głowę) kupiony pączek w ulubionej cukierni załatwia sprawę. :) Tradycji staje się zadość, a wyrzutów sumienia nie ma.


wtorek, 25 lutego 2014

Dobra nasza zdrowa kasza!


Znienawidzona przez dzieci, niedoceniana przez dorosłych... A tak naprawdę bardzo, bardzo zdrowa, a przy tym naprawdę pyszna i pozwalająca na wszechstronne wykorzystanie. Kasza.
Całkiem niedawno w mojej kuchni miał miejsce prawdziwy zalew kasz wszelakich. Gotowałam, piekłam, zajadałam się i nie inaczej... fotografowałam. A mówiąc w skrócie – po prostu dobrze i smacznie się bawiłam. :) 

poniedziałek, 10 lutego 2014

Być jak Sushi Master :)


Prawdziwym Sushi Masterem może zostać tylko mężczyzna. My kobiety (podobno) mamy fizjologiczne ograniczenia, które nas wykluczają raz na zawsze. Przynajmniej w Japonii.
Ale w polskim, własnym domu, mogę być kim chcę. Choćby Pseudo-Sushi-Masterką. :)

nasze (naj)pierwsze, warsztatowe, nieidealne sushi :)

środa, 5 lutego 2014

Całkiem spora dawka szczęścia zamknięta w bułkach z dodatkiem płatków owsianych :)


Znów się powtórzę, ale co tam! O miłych rzeczach można pisać bez końca.
Niby dopiero miesiąc, odkąd znów w domu roznosi się charakterystyczny zapach jak w najlepszej piekarni, a już wiem, że właśnie ten powrót stal się jedną z najlepszych decyzji podjętych wraz z nadejściem całkiem nowego roku. Żadne tam wielkie postanowienie, raczej impuls. Just like that! Może odrobinę podbudowany nawracającymi sugestiami męża. Ot, takie niewinne, rzucone kilka razy, niby mimochodem: „chodzi za mną taki chleb z orzechami, co go kiedyś często piekłaś”... I wymowne spojrzenie, z równie wymownym westchnięciem.
Jakież to pamiętliwe stworzenia - ci mężowie... :D



poniedziałek, 3 lutego 2014

Kokosowe ciasteczka - serniczki w cieście krucho-serowym


Zwykle zaczyna się niewinnie. Jedna wizyta w cukierni i dwa malutkie kawałki „tylko na spróbowanie”, potem druga i trzecia... I wkrótce masz ochotę wstępować najchętniej codziennie i kupować cały kilogram. Najlepiej tylko dla siebie... Na szczęście to tylko niezrealizowany scenariusz, chociaż pewnie mógłby się tak skończyć. Ale nie skończy, bo odkąd zaczęłam regularnie ćwiczyć i uskuteczniać na ciele „skalpele” (nie mówię o chirurgii plastycznej, ale o fitnessie :)), staram się troszkę rozsądniej myśleć o tym co i w jakich ilościach zjadam (chociaż moja niedawna wizyta w Domu Sushi przeczy wszelkim napisanym wyżej słowom. Pocieszam się tylko, że sushi nie jest słodkie. :D).