niedziela, 30 września 2012

Migawki z kuchennej szafki - cz.5


Dzisiaj znów lekko naciągam temat "kuchennych migawek", ponieważ odkrywam przed Wami kolejne moje fotograficzne gadżety, niekoniecznie kryjące się w kuchennych szafkach.  Są to elementy bardziej "okołokuchenne", ale kto śledzi mojego bloga - ten wie, że bardzo chętnie przeze mnie używane. :)
Serwety, serwetki i skrawki materiałów. Małe i duże. Jedno- i wielokolorowe. W kropki, paseczki, kratki, kwiatuszki i inne wzory... I o różnej fakturze.  Zajmują mi całą wielką i głęboką szufladę komody. Uzbierałam ich tak dużo, że czasem do tych upchanych głębiej - rzadko się dokopuję. :) Na załączonych dzisiaj zdjęciach widać tylko część z nich. Budowanie większej wieży groziło katastrofą budowlaną. :D


Ostatnio padło w komentarzach pytanie: gdzie je kupuję?
To nie jest żadna tajemnica: część z nich przywiozłam z zagranicznych podróży, część pochodzi ze sklepów popularnych i dobrze zaopatrzonych firm wnętrzarskich, inne kupowałam w zwykłych sklepach z tekstyliami. Niektóre dostałam w prezencie. Ale największe moje perełki (i zarazem moje ulubione wzory) upolowałam w sklepach typu "secondhand". :) 

czwartek, 27 września 2012

Jak on nie lubi batatów!


Wiesz, chyba nie lubię batatów... Wolę dynię... Po raz kolejny i kolejny słyszę od męża.
Ooo, naprawdę? Jaka szkoda...
Po czym znów kupuję słodkie ziemniaki, przyprawiam i podaję z kalafiorem, i ciecierzycą, a podaję anonsując... dynię.
Kochanie, jaka pyszna ta dynia z kalafiorem! Nie to co bataty...
Małe kłamstewka w kuchni? Owszem, zdarzają mi się. Ale czy to komu szkodzi? :)
Ponoć cel uświęca środki. :)

Jeśli lubicie szybkie, rozgrzewające potrawy, to zapraszam dzisiaj na jednogarnkowiec typu balti. Tym razem w wersji wegetariańskiej.



 
Balti z batatów, kalafiora i ciecierzycy

1 kalafior (niezbyt duży)
1 duży batat
ciecierzyca z zalewy (puszka 400g), lub ok. 2/3 szkl. suszonej (namoczonej na noc, a następnie ugotowanej)
1 cebulka
ok. 1-2 łyżki oliwy / oleju do smażenia
1 puszka dobrej jakości pulpy pomidorowej (400g)
1 łyżeczka zmielonego / utartego kuminu
½ łyżeczki zmielonej / utartej kolendry
kawałek świeżego imbiru (ok. 2-3cm)
ok. 1 łyżeczka zmielonej papryczki chilli (albo do smaku)
1 łyżeczka cukru muscovado
ok. ¾ szkl. gorącej wody
sól do smaku
garść świeżej kolendry (lub natki pietruszki)

Kalafiora umyć, podzielić na różyczki. Batata obrać ze skórki, umyć, pokroić w grubą kostkę (ok. 1,5x1,5cm). Cebulkę obrać i pokroić w małą kosteczkę. Imbir obrać, drobno utrzeć.
W garnku, lub głębokiej patelni delikatnie zeszklić na oleju posiekaną cebulę. Dodać sypkie przyprawy: kumin, kolendrę i papryczkę chilli, a także utarty imbir – krótką chwilkę przesmażyć wraz z cebulą. Dorzucić łyżeczkę muscovado i cały czas mieszając, jeszcze chwileczkę smażyć, aż cukier się całkowicie rozpuści. Wrzucić pokrojone bataty i kalafior – przemieszać, aby otoczyły się oliwą i przyprawami. Smażyć ok. 1 min. na niewielkim ogniu. Zalać gorącą wodą i zagotować. Gotować ok. 10 min. Dodać pulpę pomidorową i ugotowaną wcześniej (lub z puszki, przepłukaną pod bieżącą wodą) ciecierzycę. Gotować kolejnych ok. 10 min. aż warzywa zmiękną (nie należy ich rozgotować). W międzyczasie doprawić do smaku solą.
Przed samym podaniem wmieszać garść posiekanych listków kolendry.
Podawać np. z chlebkiem naan (ja nie miałam, podałam więc ze zwykłą bagietką).
Smacznego!


piątek, 21 września 2012

Tarta jesienna z figami



Rankiem z ledwością otwieram oczy. Rześkie, chłodne powietrze, wpadające przez okno – nie przyspiesza momentu opuszczenia ciepłej pościeli.
R. budzi dzieci, a zaraz potem wpada do kuchni i trzaska drzwiami lodówki. Ja w tym czasie podkradam jeszcze 5 minut snu. Ciiiiszej..., proszę.., ciiiiszej...
A potem gorąca kawa, którą R. parzy dla mnie w błękitnym imbryczku. Za każdym razem, gdy unosi się z niego aromat świeżo zmielonych ziaren – powracam myślą do słonecznej Toskanii... Jakże tam piękna musi być jesień! 


Pszczółka codziennie znosi do domu kasztany. Duże i małe. Wiecie, że już spadają?
Dzisiaj po raz pierwszy schyliłam się po żółty liść. Chwilę się zawahałam, a zaraz potem wylądował w torbie z zakupami...
A na targu fioletowo, jak tylko o tej porze roku to możliwe.
I wrzosy, które zawsze zachwycają, i śliwki, i bakłażany. I czas fig też nastał.
Upiekłam więc wczesnojesienne ciasto, zapominając trochę jakby niechcący, że R. wyjeżdża.
A teraz mam dużą foremkę pełną słodkości i chyba przyjdzie mi z nią zasiąść przy jakimś smacznym, jesiennym filmie. Chyba, że goście wpadną niespodziewani...:)


Dzisiaj proponuję tartę na kruchym spodzie, z nadzieniem z mielonych migdałów, nutą pomarańczy i gorzką czekoladą. A do tego jeszcze jesienne figi. :)
To bardzo, bardzo smaczne ciasto, ale uwaga! naprawdę dość tłuste!
Przepis na tartę pochodzi z książki, którą Wam jakiś czas temu recenzowałam: „A piece of cake”autorstwa Leili Lindholm (klik). To kolejny udany przepis z tej kulinarnej pozycji. :) Oczywiście, swoim zwyczajem wprowadziłam drobne zmiany, ale nazwałabym je raczej zmianami kosmetycznymi (np. zmniejszyłam ilość masła i cukru w migdałowej masie).
Polecam! :)

Wczoraj niektórzy z Czytelników bloga mieli nadzieję, że zaskoczę Was figami w wytrawnym wydaniu...
No cóż, nie tym razem... Plan był zdecydowanie słodki. :)
Ale tym wszystkim, którzy bardzo potrzebują inspiracji na figę niesłodką – odsyłam do archiwalnych wpisów na blogu, wśród których znajdziecie np. przepis na zapiekane figi z serkiem kozim, tymiankiem i orzeszkami piniowymi (klik), albo przepis na tartę z figami i gorgonzolą (klik).

Tymczasem weekend rozgościł się na dobre, więc życzę Wam wszystkim przyjemnie spędzonych najbliższych dni! :)


Tarta migdałowa z figami, z dodatkiem czekolady i pomarańczy
przepis z książki „A piece of cake” Leila Lindholm – z moimi zmianami
proporcje na dużą formę do tarty (moja ma średnicę dna ok. 25cm)

Spód z ciasta kruchego:
240g mąki (u mnie krupczatka)
150g bardzo zimnego masła
30g cukru
szczypta soli
1 duże jajko - rozkłócone
ok. ½ łyżki zimnej wody

Mąkę przesiać na stolnicę lub do misy robota, dodać zimne masło pokrojone w kostkę. Rozcierać, aż utworzą się małe grudki. Dodać cukier i szczyptę soli – wymieszać, a następnie wlać rozkłócone jajko i wodę. Zagnieść szybko ciasto. Gdyby ciasto nadal było zbyt grudkowate i nie zbiło się w kulę – można dodać jeszcze odrobinę wody.
Kulę ciasta spłaszczyć, zawinąć w folię spożywczą i pozostawić na ok. 30 min. w lodówce do schłodzenia.

Wypełnienie:
4 -5 dużych fig (lub 8-10 małych) – pokrojone w dwunastki lub ósemki
250g masła w temp. pokojowej
200g cukru
3 duże jajka w temp. pokojowej
drobno utarta skórka z 1 pomarańczy
65g mąki (przesianej)
300g zmielonych migdałów *
100g gorzkiej czekolady dobrej jakości – pokrojonej w kostkę
dodatkowo łyżka rozpuszczonego masła i odrobina mąki – do przygotowania foremki

* Migdały dzień wcześniej zblanszowałam, usunęłam skórki i suszyłam przez całą noc. Następnego dnia zmieliłam na drobniutko w blenderze. Można ułatwić sobie pracę, kupując z dobrego źródła mielone migdały.

Piekarnik rozgrzać do temp. 180st.C (u mnie grzałki góra – dół). Przygotować dużą formę do tarty – wysmarować wnętrze rozpuszczonym masłem i oprószyć równomiernie mąką. Nadmiar mąki usunąć.
Schłodzone kruche ciasto rozwałkować do średnicy ok. 4-5cm większej niż średnica formy. Wyłożyć formę ciastem (również ścianki boczne). Odciąć wystające ponad rant naddatki ciasta. Nakłuć w kilku miejscach widelcem. Podpiekać spód ok. 15 min.

W międzyczasie przygotować wypełnienie tarty.
Masło utrzeć z cukrem na puszystą masę. Cały czas mieszając dodawać po jednym jajku, a następnie skórkę z pomarańczy, mąkę i mielone migdały. Na koniec wmieszać kawałki czekolady.

Masę migdałową wyłożyć do formy na podpieczony spód – wyrównać szpatułką. Kawałki fig rozłożyć na wierzchu, delikatnie wciskając je w masę.
Piec ok. 55 – 60 min. aż masa się zetnie. Patyczek włożony w środek ciasta powinien być suchy.
Wystudzić przed podaniem.
Smacznego!


czwartek, 20 września 2012

Figi i migdały...


...i jeszcze jajka. :) Jakieś pomysły co z nich powstało? :)

niedziela, 16 września 2012

Wylądowało UFO, czyli bliskie spotkania trzeciego stopnia :)


Jeśli w kuchni można mówić o miłości od pierwszego wejrzenia – to tak - to była taka miłość.
Zabujałam się w jednej chwili. :)
Jeśli w kulinariach można mówić o inspiracji – to tak – zainspirowało mnie konkretne (klik) zdjęcie Eweliny.
Zobaczyłam i wpadłam jak śliwka w kompot. :)
Jeśli nie wiecie czy patisony są smaczne – to tak – są pyszne, podobne smakiem do cukinii.
Za to wyglądem biją je na głowę. :)
Jeśli wahacie się czy nadziewać – to TAK! Nadziewać czym prędzej i czymkolwiek! :)


Ja wykorzystałam zbożowe risotto (na bazie ryżu, pszenicy i kaszy jęczmiennej perłowej) z kurkami. Całkiem podobne do tego, które kiedyś prezentowałam na blogu(klik)
Pięknie się teraz prezentowało podane w patisonie.

Biegnijcie na targ po te wesołe owoce o wyglądzie statku kosmicznego z filmów S-F i nadziejcie tym, co lubicie najbardziej.
Może spróbujcie sposobu Eweliny(klik)? A może spróbujecie farszu podobnego do mojego?
I zakochajcie się od pierwszego kęsa. :) Tego Wam życzę. :)
Polecam!



Patisony nadziewane risottem z trzech zbóż i kurek

2 patisony zielone lub żółte (u mnie zielone)
½ szkl. mieszanki 3 zbóż: ryż, pszenica, kasza jęczmienna perłowa (użyłam gotową mieszankę ziaren Gallo)
ok. 100g świeżych kurek
1 mała cebulka
ok. 50 ml białego wina wytrawnego
ok. 250 ml wrzącego bulionu (u mnie warzywny) – do risotta
+ ok. 250 ml gorącego bulionu – do duszenia patisonów
kilka gałązek świeżego tymianku
2 łyżki oleju roślinnego do smażenia
pieprz do smaku
garść poszatkowanej drobno natki pietruszki

Patisony umyć i osuszyć. Odciąć nożem wierzch z ogonkiem. Łyżeczką wydrążyć miąższ, uważając, by nie przebić ścianek (dobrze sprawdza się łyżeczka do wycinania kulek z owoców).
Czysty miąższ (niegąbczasty i bez pestek) pokroić w kostkę. (Mnie trafiły się patisony, który miał mało dobrego miąższu – większość była gąbczasta i nie nadawała się do użytku).

Kurki oczyścić. Jeśli są bardzo zabrudzone – przepłukać pod bieżącą wodą i osuszyć papierowym ręcznikiem. Pokroić dowolnie (malutkie grzybki można pozostawić w całości).
Cebulę drobno posiekać.
W głębokiej patelni rozgrzać olej, wrzucić cebulkę – smażyć do lekkiego zeszklenia. Dodać kurki i miąższ patisonów - smażyć 2-3 minuty na niewielkim ogniu. Wrzucić mieszankę ziaren - chwilę przesmażyć. Zalać białym winem, dodać listki tymianku – dusić, aż do wyparowania płynu. Wlać chochelkę wrzącego bulionu (garnuszek z bulionem najlepiej trzymać na maleńkim ogniu, tak by bulion cały czas był bardzo gorący). Gotować, często mieszając, aż do wyparowania płynu. Bulion dolewać partiami (po 1 chochelce). Doprawić do smaku pieprzem. Zdjąć z ognia gdy ziarna będą al dente – a ostatnia porcja płynu jeszcze nie zdążyła całkowicie się zredukować.. Wmieszać natkę pietruszki.
Nadziać risottem oba patisony. Do patelni o dużej średnicy (powinna pomieścić oba patisony) wlać drugą porcję gorącego bulionu (ok. 250ml). Umieścić w niej patisony i i dusić pod przykryciem na niewielkim ogniu przez ok. 20 min. Co kilka minut można polewać je bulionem, w którym się znajdują. Patisony powinny być miękkie, ale nadal jeszcze lekko chrupiące.
Smacznego!

czwartek, 13 września 2012

Migawki z kuchennej szafki - cz.4


Jeśli dzisiejszej fotce miałabym nadać jakieś hasło przewodnie - to byłby to po prostu "rondel". :)
Ostatnimi czasy jest on moją kuchenną dumą i bynajmniej nie został ukryty w czeluściach żadnej z szafek... :)

poniedziałek, 10 września 2012

„...a historia wolno sobie płynie...” kontra ciasto z renklodami



Miniony weekend taki trochę z innej bajki był...
Pokonałam zaledwie trzy minuty czasoprzestrzeni, owszem, nieco zakręconej - wyszłam z domu, skręciłam od razu w lewo, potem w prawo i prosto, aż do najgłówniejszej z najgłówniejszych ulic Gdańska, potem jeszcze ze sto kroków trochę w lewo i trochę w prawo, i już. 
Ostatni krok był decydujący, bowiem ze zwykłego, codziennego miasta – przeniosłam się w czasy dawne i jeszcze dawniejsze..


Moja ulubiona Mariacka na jeden wieczór jeszcze bardziej wypiękniała, jeszcze bardziej odżyła, rozśpiewała się, a muzyka poważna wartkim strumieniem popłynęła między kamieniczkami...
Tu i ówdzie z godnością sunęły Gdańszczanki w czepkach i surdutach, albo groźnie spoglądali żołnierze z epoki napoleońskiej, przemierzający mariackie bruki... 


Przyjemnie się działo, „historia wolno sobie płynęła”(klik), a przedproża naszych pięknych kamieniczek radośnie tętniły życiem.
Ja tymczasem zupełnie nieoczekiwanie, za sprawą mojej małej Pszczółki – utknęłam w zaczarowanym świecie baniek.  Uliczka spowita milionem tęczowych bąbelków była wprost zjawiskowa... Utonęłam w niej na dobre 200 lat... A przynajmniej do kolejnego święta ulicy Mariackiej... :)


A jak kulinarnie minął mi weekend?
Cóż, czasem zwyczajnie trzeba iść za ciosem. Drożdżówki ze śliwką zbyt szybko „się zjadły” (ach, żeby same...). No i świetnie, nie zamierzałam się umęczać wspomnieniami i postanowiłam upiec kolejne. A, że przypadkiem nie starczyło czasu na dłuższe wyrabianie i rośnięcie ciasta (w końcu w planach miałam wspomniane zakrzywienie czasoprzestrzeni) to znalazłam im godne zastępstwo.


W ostatnim numerze „Kuchni” (9/2012) moją szczególną uwagę przykuł przepis na ciasto orzechowe z czerwonymi renklodami. To ciasto typu „pieczone do góry dnem”. Jak się zapewne domyślacie, umieszczone na dnie owoce, w połączeniu z brązowym cukrem trzcinowym i masłem – nadają ciastu bardzo smaczny, lekko karmelowy posmak.
Zasadniczo skorzystałam bez większych zmian z przepisu, od siebie dodając jedynie dodatkową porcję orzechów i zwiększając temperaturę pieczenia.
I jeszcze mała uwaga, której zdecydowanie zabrakło mi w przepisie: polecam foremkę (tortownicę, czy jakąkolwiek inną użyjemy z ruchomym dnem) - wyłożyć papierem do pieczenia (koniecznie wraz z bocznymi ściankami), inaczej jest duża szansa, że cały ten przepyszny sos jaki zbiera się na spodzie – bezpowrotnie wypłynie przez nieścisłości foremki.



Ciasto orzechowe z czerwonymi renklodami
inspirowane przepisem w magazynie „Kuchnia” 9/2012 (wraz z moimi uwagami)

ok. ½ kg czerwonych renklod
130g masła
ok. 200g brązowego cukru trzcinowego
1 jajko
½ szkl. śmietany 18% (w oryginale 22%)
150g mąki (1 szkl.)
½ łyżeczki sody oczyszczonej
szczypta soli
1½ łyżeczki przyprawy do jabłecznika (dałam 1 łyżeczkę cynamonu + ¼ łyżeczki kardamonu + ¼ łyżeczki utartych goździków)
1/3 szkl. bardzo drobno posiekanych orzechów laskowych (w oryginale włoskie)
1/3 szkl. orzechów laskowych bardzo grubo posiekanych (dodatkowo – można pominąć)


  Umyte i osuszone renklody podzielić na ósemki lub dwunastki.
Piekarnik rozgrzać do temp. 180 st. C. Tortownicę o średnicy 20cm wyłożyć ściśle papierem do pieczenia, wraz z bocznymi ściankami.
Na dno wyłożyć 3 łyżki masła i wstawić na ok. 1 min. do piekarnika – do rozpuszczenia masła.
Roztopione masło rozprowadzić po całym dnie, posypać połową (100g) cukru brązowego, a następnie rozłożyć śliwki, tak aby zachodziły jedna na drugą. Posypać grubo posiekanymi orzechami.
Do osobnego naczynia przesiać mąkę wraz sodą oczyszczoną, solą i przyprawami.
Pozostałe masło i cukier utrzeć na gładką masę. Nadal ucierając dodawać po kolei: jajko i śmietanę, a następnie wmieszać mąkę z dodatkami, oraz drobno posiekane orzechy.
Masę delikatnie wyłożyć na owoce – wyrównać powierzchnię szpatułką.
Piec ok. 50 min. Patyczek wetknięty w środek ciasta powinien po wyjęciu być suchy).
Przez ok. 10 min. studzić ciasto w foremce. Potem okrawać nożem dookoła i przełożyć ciasto na talerz, tak aby warstwa owocowa znalazła się na wierzchu (uważać, by nie oparzyć się gorącym sosem!).
Można podawać również na ciepło z kulką lodów waniliowych.
Smacznego!








piątek, 7 września 2012

Na początku była śliwka...



Na początku była... śliwka. :) Malutka taka, drobniutka, raczej niepozorna, gdy leżała skromnie przy jej większych siostrach.
Węgierka. Praw-dzi-wa.



Potem przyszła myśl: że tak zimno jakoś, że znów sweter, że skarpety...
I cynamonem zapachniało, ale nieokreślenie tak, nie wiadomo gdzie i skąd...
Wizualizacja chyba? :)



A potem już tylko rosło i rosło. Jak szalone.
I cieplej się zrobiło. I przyjemniej.
I całkiem realnie zapachniało.
Och, jak bardzo!
A na początku przecież...była tylko śliwka. :)



Drożdżówki ze śliwkami i kruszonką

Ciasto drożdżowe:
500g mąki
1 op. (7g) drożdży instant
¼ łyżeczka soli
1 łyżeczka cynamonu
100g cukru
2 jajka
100g masła
ok. 200 ml mleka

ok. ½ kg śliwek (najlepsze małe węgierki)

Przygotować zaczyn drożdżowy:
*(wszystkie składniki zaczynu brać z ogólnej puli wyszczególnionej powyżej)
Podgrzać 100 ml mleka (powinno być letnie, nie gorące). Dodać 1 łyżeczkę cukru, całe drożdże, 3 łyżki mąki – wymieszać łyżką i pozostawić na 10-15 min. do wyrośnięcia.

Pozostałą mąkę przesiać do misy, wraz z cynamonem i cukrem. Do garnuszka wlać pozostałe mleko (100ml), wraz z masłem – postawić na małym ogniu i rozpuścić. Wlać rozkłócone jajka, przestudzone mleko z masłem, oraz wyrośnięty zaczyn. Wyrabiać (robotem lub ręcznie), aż do uzyskania gładkiego, sprężystego ciasta.
Pozostawić pod przykryciem, aż ciasto podwoi swoją objętość) przez ok. 1,5h (czas może być jednak różny w zależności od mikrowarunków i temperatury panującej w pomieszczeniu).

W międzyczasie wypestkować i poprzekrawać na pół śliwki, oraz przygotować kruszonkę.

Kruszonka:
100g mąki (używam krupczatkę)
50g zimnego masła (prosto z lodówki)
70g cukru trzcinowego
½ łyżeczki cynamonu

Zimne masło pokroić w kostkę i wrzucić do mąki – posiekać nożem, do uzyskania grudek. Dodać cukier i cynamon. Szybko zagnieść kruszonkę. Pozostawić w lodówce do schłodzenia.

Przygotować dużą, płaską blachę (najlepiej taką z wyposażenia piekarnika), wyłożyć ją papierem do pieczenia.
Wyrośnięte ciasto drożdżowe podzielić na dwie (w miarę równe) części. Pierwszą część rozwałkować w podłużny prostokąt (mniej więcej 35x20cm). Rozłożyć na nim połowę przygotowanych śliwek, zostawiając wolny pasek wzdłuż dalszego dłuższego boku. Zwijać ciasto w rulon, wzdłuż dłuższego boku – zaczynając od siebie, a kończąc na boku z wolnym paskiem. Rulon pokroić ostrym nożem na krążki gr. ok. 2cm. Każdy układać na blasze, w odstępach ok. 2cm.
Drugi kawałek ciasta przygotować identycznie jak pierwszy.

Tak przygotowane drożdżówki zostawić na blasze do kolejnego rośnięcia (na ok. 20-30 min.).
Rozgrzać piekarnik do temp. 180st.C.
Wyrośnięte drożdżówki posypać grubą warstwą chłodnej kruszonki.
Piec ok. 30-35 min., aż drożdżówki się zarumienią.
Wyjąć z piekarnika i ostudzić.
Smacznego!





czwartek, 6 września 2012

Rośnie, rośnie...


...a co z niego wyrośnie - o tym na blogu jutro. Zapraszam. :)

wtorek, 4 września 2012

Garść wspomnień...



Czas odłożyć wszystko co wiąże się z ostatnimi wakacjami na półkę...
Początek września pewnie dla większości z nas to początek nowego rozdziału.
Wraz z pierwszym szkolnym dzwonkiem żegnam lato, nie zważając na kalendarzowe, czy astronomiczne ustalenia...



Układam rozrzucone myśli i pakuję w paczuszkę wspomnień.
Uporządkowane owijam wstążeczką utkaną z promieni słonecznych. 
Może za jakiś czas, w zimowy wieczór, będzie okazja powspominać i ogrzać się letnim powiewem zamkniętym w obrazie... 

 
Beskid Mały. Małe miasteczka i piękna polska wieś.
Szutrowe ścieżki prowadzące prosto przed siebie.
Po jednej stronie drewniana chata, mocno chyląca się już ku ziemi. Po drugiej - krowa w kropki bordo.


Piękne hucuły całe dnie spędzające na zielonych łąkach.
I Wicherek – kucyk do kochania i przytulanek.
Zielone jabłka w sadzie, maliny na krzakach i krzaczki poziomek wprost przy drodze.


Ciężkie niebo zwisające nad górami i krople deszczu na nosie.
I głęboki oddech, by złapać zapach składający się na to miejsce...
Do zobaczenia znów... kiedyś...


Ps. A przy okazji... nie mogło zabraknąć choćby krótkiej wizyty w Krakowie, do którego żywię szczególny sentyment... :)



niedziela, 2 września 2012

Rozwiązanie konkursu z nagrodami od Tchibo



Gdybym tak mogła poświęcić tylko jeden dzień w tygodniu na piknik przy grillu (nie pomijając nawet okresu zimowego) i wprosiła się do każdego z Was – to niezbicie wychodzi, że przyszłoby mi kolędować od grilla do grilla przez okres dłuższy niż rok... Cóż za smaczna perspektywa! O konsekwencjach dla ciała wolałabym jednak nie myśleć. :D

To prawdziwa przyjemność organizować konkursy dla Czytelników Pieprzu czy Wanilii. Zaskoczyliście mnie nie po raz pierwszy. Tym razem objawiło się grono poetów, smacznie rymując w rytmie letniej biesiady. :) Jaka szkoda, że nie mam możliwości nagrodzenia każdego z Was!
Trzy nagrody to tak niewiele..., dlatego proszę o wyrozumiałość dla moich wyborów.