czwartek, 31 grudnia 2009

Na Nowy Rok...



Kochani!
Mam nadzieję, że ten odchodzący stary rok był dla wszystkich Was dobrym rokiem. Czasem, który z przyjemnością przechowujemy w pamięci, a wydarzenia, które miały miejsce - na długo zapadły w sercu...
Dla mnie to był rok pasji, tych ciągle rozwijanych i z przyjemnością pielęgnowanych. Ale był to również rok (zwłaszcza jego końcówka) zmian. Czy dobrych (wierzę, że tak) - czas pokaże...
Chciałabym wszystkim sympatykom tego bloga, ale również przypadkowym czytelnikom - życzyć, by nadchodzący Nowy Rok przyniósł spełnienie marzeń, nadziei, sukcesów wielkich i tych drobnych. Niech to będzie szczęśliwy 2010 rok!

wtorek, 29 grudnia 2009

Zwykły dzień, zwykły makaron...

Przedświąteczna gorączka, świąteczne biesiadowanie przy stole zapełnionym smakołykami, lenistwo i prawie nic nierobienie doprawdy mogą człowieka umęczyć. :D Nie wiem jak wy, ale ja wolę ten czas „przed” gdy człowiek goni się z czasem, by zdążyć ze wszystkim...
W mojej kuchni jeszcze pachnie piernikiem, cynamonem i pomarańczami... I choć jak co roku, obdarowałam ciastami obie nasze rodziny – to nie wiem ile czasu przyjdzie nam jeszcze zjadać wszystkie świąteczne dobroci. :)
I jak zawsze po świętach – wszystko wraca do zwykłej codzienności... Zwykłe poranne zrywanie z łóżka, gdy za oknem jeszcze ciemno, zwykła praca, zwykłe zakupy, zwykły obiad (na kolację :D) i nawet sen jakiś taki zwykły... Chyba polubiłam mój zwykły dzień, choć jeszcze tak niedawno wydawał mi się rewolucją w życiu... ;-)
A w zwykły dzień smakuje zwykły makaron. Chociaż zdecydowanie upraszczam sprawę, bo choć w wyglądzie mocno minimalistyczny – to w smaku...suszone pomidory, bazylia, oliwa, czosnek... No... właśnie tak smakuje... :)

Przepis bez konkretnych proporcji będzie, bo to jeden z tych, które miar nie potrzebują. Daję od serca - garściami. ;-)

I jeszcze słowo podziękowania za wszystkie życzenia świąteczne tutaj pozostawione. :) Choć starałam się bardzo i z życzeniami dotarłam na mnóstwo blogów – to przepraszam wszystkich tych, do których już nie zdążyłam. Okazuje się, że kilkadziesiąt blogów to nie lada wyzwanie...



Orchiette z suszonymi pomidorami, świeżą bazylią i parmezanem

garść, dwie lub trzy (albo i więcej) makaronu orchiette (inny ulubiony też może być)
1-2 ząbki czosnku, przeciśnięty przez praskę
kilka suszonych pomidorów z oliwnej zalewy – pokrojonych w paseczki lub drobną kosteczkę
oliwa z oliwek (można wykorzystać tę z pomidorów)
listki świeżej bazylii
świeżo utarty parmezan
świeżo, grubo mielony pieprz

Makaron ugotować al dente w dużej ilości osolonej wody. Gdy makaron zaczyna „dochodzić” - na rozgrzaną patelnię wlać oliwę i od razu wrzucić przetarty czosnek. Mieszając smażyć krótką chwilkę, tylko do momentu, gdy czosnek się minimalnie zeszkli. Wrzucić pokrojone suszone pomidory i od razu zdjąć z ognia.
Odcedzić makaron i wrzucić do gorącej oliwy. Wymieszać, tak by makaron pokrył się oliwą. Oprószyć do smaku pieprzem i parmezanem. Posypać porwanymi listkami świeżej bazylii. Jeszcze raz wymieszać. Podawać gorące.
Smacznego!

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Ciasteczka, pierniczki, ciasteczka... I coś jeszcze. :)


Dzisiejszy wpis zamierzałam rozpocząć zupełnie innymi słowami... Ale ponieważ po raz kolejny spotkała mnie niezwykle przyjemna rzecz, więc pozwolę sobie rozpocząć właśnie od „i coś jeszcze”. :) Prawdopodobnie niektórzy z Was już widzieli, może i czytali... Otóż „Pieprz czy wanilia” miała przyjemność zagościć w kulinarnym dziale gazety.pl :) Tym samym został zapoczątkowany nowy cykl pt. „Blog tygodnia”, który przez autorów został anonsowany takimi słowami: „Prezentujemy najlepsze naszym zdaniem kulinarne blogi, a ich twórców pytamy o inspiracje i tajniki gotowania. Na początek przepytujemy Małgosię...”.
To wielka radość, gdy własne pasje, w które wkłada się wiele serca i nie mniej pracy – dostrzegane są także przez innych. :) Dla mnie ten artykuł to wspaniały świąteczny prezent. :) Zapraszam do lektury (klik klik). :)

A teraz wracając do tematu wiodącego...
Obserwuję w tym przedświątecznym okresie ciekawe u siebie zjawisko. Im bardziej pochłania mnie praca zawodowa i im mniej czasu mam na świąteczne przygotowania, tym bardziej pracochłonne prace sobie wymyślam. Zamiast zabrać się za pieczenie ciast, które, umówmy się – robi się dość szybko – to ja na przekór wszystkiemu – uparłam się na ciasteczka. Nie żeby one znów takie wymagające były, ale jednak chłodzenie, wałkowanie, wycinanie, znów chłodzenie, wałkowanie, wycinanie... - trochę to trwa, a czas nie z gumy... Wygląda na to, że w te święta królować u nas będą ciasteczka właśnie. :) Zresztą wiele w tym „sprawki” Bey, która swoimi propozycjami małych słodkości przyprawia mnie każdorazowo o zawrót głowy. :D Spoglądam na ekran i nie potrafię spokojnie usiedzieć, też mi się chce! :D
Tak więc od pewnego czasu wycinam i wypiekam, zdecydowanie więcej, niż jestem w stanie tutaj na blogu opublikować. Na to ostatnie już czasu nie starcza. :D Dzisiaj pokażę kilka wybranych propozycji, które powstały w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Resztą pochwalę się już po świętach, a może... dopiero w przyszłym roku. :)



Na pierwszy ogień idą pierniczki. W tym roku piekłam z dwóch przepisów: jeden z przepisu Bajaderki (ten przepis niedawno publikowała na swoim blogu Lu ), oraz z przepisu Marthy Stewart. Receptura Bajaderki jest idealna do pierniczków przeznaczonych do dekoracji. Tymi pierniczkami pochwalę się już wkrótce (może w Wigilię?), a dzisiaj będzie przepis Marthy.
Pierniczki z tej receptury wychodzą smaczne, raczej krucho – twarde, więc silne zęby są mile widziane. :D Moje dzieci (małżonek też :D) nie mieli z nimi problemu konsumpcyjnego i chrupali je zaciekle jak królik marchewkę. :D Wadą przepisu jest to, że ciasto jest dość klejące, więc wałkowanie i wycinanie foremkami kształtów jest utrudnione. Trzeba dbać o to, by ciasto było na bieżąco chłodzone, inaczej można sobie wycinanie w ogóle darować. Dlatego też porcję ciasta podzieliłam na kilka części, każdą osobno zawinęłam w folię spożywczą i siup do lodówki! Potem pojedynczo wyjmowałam, a resztki ciasta, które pozostawały z wycinania foremkami z powrotem zagniatałam i znów wędrowały do lodówki do schłodzenia. Sporo z tym zabawy. Ale i radość duża. :)


Kolejne ciasteczka – Cranberry Noel (przepis zaczerpnięty od Dziuni), to mój hit sprzed bodajże pięciu sezonów. Pyszne, maślane, kruche, z dodatkiem żurawiny i orzechów. Wspaniałe! Dobrze było przypomnieć sobie ich smak. :)


Na koniec nie mogę znów nie pochwalić się wypiekiem „chwili”. To wspomniana wyżej Bea tak działa na mnie swoimi ciasteczkowymi propozycjami, że rzucam wszystko inne, byle tylko wizualny głód z ekranu - zamienić na prawdziwy smak. :) Tym razem pod mój ulubiony wałek poszły kruche ciasteczka z białą czekoladą.
Cóż o nich powiedzieć... Niech wystarczą dwa słowa: niebo w gębie! :) Każdemu kto lubi ten rodzaj ciasteczek (a jak już zdążyliście się przekonać – ja wprost uwielbiam) – będą smakowały.


W smaku ciasteczka wyszły idealne, ale co do ozdabiania ich czekoladą – wolę przemilczeć co działo się w mojej kuchni. :D Sodoma i gomora. :D Beatko, nie wiem jak Ty dokonałaś tak ładnych, równiutkich zdobień na swoich ciasteczkach... U mnie były tylko dwa stany: albo rozpuszczona czekolada była tak gorąca, że niemiłosiernie parzyła w palce, gdy próbowałam ją napełnić do foliowego rękawa cukierniczego, albo natychmiast stygła i z rękawa nic wycisnąć się nie dało. :D Stanów przejściowych zasadniczo nie było. :D Dlatego wszystkich tu zaglądających proszę uprzejmie o włączenie swojej wyobraźni i wyobrażenie sobie, że te beznadziejne mazaje na choinkach – to piękne ozdoby. :D Albo może lepiej skupcie się na otoczeniu... Prawda, że moje ciasteczka wylądowały w ładnych śnieżnych zaspach? :D I to w dodatku w towarzystwie renifera i aniołka! :D Hihihihi... :)



Pierniczki z melasą
wg przepisu Marthy Stewart, „Martha Stewart Living” - wydanie polskie nr 4/2008 – z małymi moimi zmianami

3 szkl. mąki pszennej
½ łyżeczka sody oczyszczonej
¾ łyżeczki soli
2 łyżeczki mielonego imbiru
2 łyżeczki mielonego cynamonu
¾ łyżeczki zmielonych goździków
½ łyżeczki świeżo utartej gałki muszkatałowej
120g masła w temperaturze pokojowej
½ szkl. cukru trzcinowego
1 duże jajko
¾ szkl. melasy

Wymieszać w misce mąkę, sodę, sól i wszystkie przyprawy.
W drugiej misie utrzeć mikserem masło z cukrem na puszystą masę. Cały czas ubijając dodać jajko, a następnie melasę. Zredukować obroty miksera i powoli wsypywać mąkę z przyprawami. Miksować, aż do połączenia składników. Podzielić ciasto na 3 części, uformować z nich kule, każdą mocno spłaszczyć „na placek” i osobno zawinąć w spożywczą folię. Chłodzić w lodówce min. 1 godzinę.
Nagrzać piekarnik do temp. 180 st.C.
Pojedynczo wyjmować z lodówki ciasto i na arkuszu pergaminu, lub spożywczej folii rozwałkować ciasto na grubość 3-5mm (jeśli pierniczki przeznaczane są do ozdabiania – to zdecydowanie wałkować cieniej 2-3mm). Wykrawać foremkami kształty, układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.
(Oryginalny przepis przewiduje ponowne włożenie wykrojonych pierniczków do zamrażalnika, Nie wiem jakie zamrażarki mają amerykańskie gospodynie, ale moja zdecydowanie blachy nie mieści. :D).
Piec w zależności od grubości ciasteczek ok. 12 - 18 min., do momentu aż zmienią kolor. Wystudzić i ewentualnie polukrować.
Można przechowywać w zamkniętych puszkach przez tydzień.


Ciasteczka Cranberry Noel
wg przepisu Dziuni

Składniki na ok. 60 sztuk
Szklanka ma 250 ml

225 g masła miękkiego
½ szkl. cukru
2 łyżki mleka
1 łyżeczka esencji waniliowej lub cukru waniliowego
½ łyżeczki soli
2i ½ szkl. mąki pszennej
¾ szkl. suszonej żurawiny
½ szkl. grubo posiekanych pecanów (albo włoskich)
ok. 100 g wiórków kokosowych

Masło zmiksować z cukrem, dodać mleko, wanilię, sól i stopniowo wsypywać makę,
dobrze zmiksować. Dodać żurawinę i orzechy, zmiksować krótko.
Z ciasta uformować dwa wałki ok. 30 cm długości. Posmarować każdy wałek wodą i
obtoczyć w wiórkach kokosowych. Ciasto położyć na kawałku folii spożywczej i szczelnie
je owinąć. Chłodzić w lodówce minimum 2 godziny, można też zostawić ciasto do
następnego dnia.
Piekarnik nagrzać do 200 stopni, blachy wyłożyć papierem do pieczenia.
Ostrym ząbkowanym nożem kroić plasterki ciasta o grubości ok. 4–5 mm, kłaść na papierze
do pieczenia i piec ok. 12 minut lub aż brzegi zaczną się rumienić.


Gwiazdki z białą czekoladą, nugatem i limonkową nutą
Cytuję za Beatką z bloga Bea w kuchni

proporcje na ok. 40 sztuk

150 g miękkiego masła
100 g cukru (u mnie jasny trzcinowy)
szczypta soli
1 jajko
100 g białej czekolady z nugatem (np. Toblerone)
1 łyżka słodkiej śmietany
otarta skórka z 1 limonki
325 g mąki

opcjonalnie : stopiona biała czekolada do dekoracji

Masło ucieramy, dodajemy sól, cukier i jajko i dalej ucieramy do białości.
Czekoladę rozpuszczamy z dodatkiem śmietany w kąpieli wodnej (robimy to bardzo ostrożnie, by czekolada się nie zważyła). Do masy maślano-jajecznej dodajemy otartą skórkę z limonki, stopioną czekoladę oraz mąkę i bardzo dokładnie mieszamy. Następnie z ciasta formujemy kulkę, zawijamy w folię spożywczą i umieszczamy w lodówce na ok. 30 minut.
Piekarnik rozgrzewamy do 180°C.
Schłodzone ciasto wałkujemy na grubość 6 milimetrów i wycinamy gwiazdki (uwaga : ciasto jest bardzo kruche i delikatne). Układamy je na wyłożonej papierem blasze i ponownie schładzamy przez ok. 10 – 15 minut.
Pieczemy ciasteczka ok. 11 minut; mają być jeszcze lekko miękkie i tylko delikatnie zrumienione.
Studzimy je na kratce i ewentualnie dekorujemy stopioną białą czekoladą.

sobota, 19 grudnia 2009

Chatka z piernika


Krzywa jak dom na kurzej nóżce Baby Jagi. Prosta i bez bajerów. Nawet bez płotka i sianka obok niego. Powstała spontanicznie, choć wcale jej miało nie być. :) Ot, chatka z piernika...

środa, 16 grudnia 2009

Mróz, śnieg i ciasteczka w stylu greckim od Marthy Stewart.



Wróciłam dziś do domu z czerwonym nosem i szczypiącymi policzkami. Złapał mróz. Pod nogami czułam warstewkę lodu. W pracy raz po raz spoglądałam za okno. Sprawdzałam czy jeszcze lecą z nieba drobne płateczki śniegu... Leciały niemrawo. Trochę szkoda. Bo choć zimy nie lubię, to zdecydowanie wolę jak jest biała, niż szaro – bura.
Zimno wcale mnie dobrze nie nastraja. Zwłaszcza, jeśli nie jestem schowana w domowym zaciszu i niechciany mróz - dotkliwie mnie kuje. Ale dzisiaj nawet mróz mi nie przeszkadzał. :) Dzisiaj przebierałam nogami, chowałam twarz pod kaptur, a w duszy mi grało. :) Bo spotkało mnie kilka miłych chwil. :) I było mi fajnie. :) I wydawało mi się, że świat się do mnie śmieje. :) A ja do niego. :)
Więc jak mi tak zimowo – świątecznie się zrobiło, to będzie dzisiaj o białych ciasteczkach. Takich trochę imitujących białą zimę. A poza tym maślanych, kruchych i pachnących pomarańczą i kardamonem. :) Przepis na nie znalazłam w najnowszym wydaniu magazynu „Martha Stewart holiday. Sweets” (Beatko, dziękuję raz jeszcze :**). Trochę go musiałam udoskonalić, bo jak to u Marthy, zdjęcia są piękne, ale w recepturach czasem niedociągnięcia są. ;-) Na szczęście do naprawienia. :) No i zdecydowanie warto było, bo nie tylko poprawiłam, co napsute zostało, ale też co nieco od siebie dodałam (kandyzowaną skórkę pomarańczy i kardamon, zamiast nielubianego przeze mnie anyżu) i jak zwykle przy maślanych ciasteczkach – oderwać się od nich nie mogłam. :D


A nim podam przepis na migdałowe greckie ciasteczka - to się jeszcze pochwalę, że za jednym zamachem (jak szaleć to na całego!) przygotowałam ciasteczka Milanais (zdjęcie powyżej), przepisem na które ostatnio podzieliła się Bea . Ciasteczka fajne, aromatyczne i bardzo smaczne. :)

A poniżej ciasteczka od Marthy.


Greckie ciasteczka migdałowe z kardamonem lub anyżem
inspirowane przepisem Marthy Stewart z magazynu „Martha Stewart holiday. Sweets”

300g mąki (2 czubate szkl.)
½ łyżeczki proszku do pieczenia
¼ łyżeczki soli
225 g masła w temperaturze pokojowej
100 g cukru pudru (ok. 2/3 szkl.)
1 żółtko jaja
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii (można pominąć)
½ szkl. migdałów pokrojonych (niezbyt drobno)
100 g kandyzowanej skórki z pomarańczy
ok. ¾ łyżeczki mielonego kardamonu (w oryginale ziarenka anyżu)

dodatkowo: 1 szkl. cukru pudru do obtaczania ciasteczek

Do miski przesiać mąkę, proszek do pieczenia, sól i kardamon (lub anyż). W drugiej misie ubić mikserem masło, aż będzie białe i puszyste. Ucierając dodawać kolejno: 100g cukru pudru, żółtko, ekstrakt z wanilii, oraz mąkę. Na koniec dołożyć migdały i skórkę pomarańczy. Ciasto będzie bardzo miękkie i lepiące.
Rozłożyć na blacie pergamin (można też folię spożywczą). Ciasto podzielić na 2 części. Po kolei wykładać po jednej porcji ciasta na pergamin i uformować na nim wałek o grubości ok 3cm. Spłaszczyć go lekko dłonią. Każdy wałek zawinąć w folię i chłodzić w lodówce min. 1 godz.
Rozgrzać piekarnik do temp. 180st.C. Na dużej blasze rozłożyć papier do pieczenia.
Przy użyciu ostrego noża pociąć schłodzone wałeczki ciasta na kawałki ok. 2-3 cm. Ułożyć je na blasze, zachowując ok. 2 cm odstępy. Piec do lekkiego zezłocenia ciasteczek (ok. 12 min.). Studzić ciasteczka na kratce.
Do miseczki lub głębokiego talerza nasypać ok. 1 szkl. cukru pudru. Wkładać partiami ostudzone ciasteczka i delikatnie turlać, aż z wszystkich stron oblepi je cukier.
Przechowywać ciasteczka w puszce, poprzekładane między warstwami papierem.

niedziela, 13 grudnia 2009

Kanelbullar. Szwedzkie bułeczki cynamonowe. Weekendowa Piekarnia#55.


Aj! Tego mi było trzeba! Naprawdę! :D Poczuć zapach rozgrzanego piekarnika. :) Kto by pomyślał, że można zachwycać się takim pospolitym aromatem...? ;-) A jednak... :) Po ostatnich narzekaniach na brak czasu, na pośpiech, na przeorganizowanie życia (nic się nie zmieniło, gonię jak szalona) – w końcu choć na jeden dzień złapałam oddech i zrobiłam sobie przystanek „kuchnia”. :) Jaka to radość! :)
Nie dalej jak dwa dni temu, pożaliłam się u Ali na blogu, że u mnie wciąż piekarnicza posucha. Dwa odcinki Weekendowej Piekarni uciekły mi niemal niezauważenie. Żałuję, ale są tak zwane priorytety. Sprawy ważne i ważniejsze. I jeszcze najważniejsze – stęsknione mocno dzieci. :) Szczęśliwie od czasu do czasu i one dadzą odetchnąć. :) I do tego okazuje się jednak, że dobrze jest zajrzeć przez szklane okienko do innych, bo to pomaga podjąć „ducha kulinarnej walki”. :D I dla takich cudnych aromatów warto!


Kanelbullar, cynamonowe bułeczki, które w tym tygodniu zaproponowała gospodyni Zawszepolka w ramach Weekendowej Piekarni – zniknęły z talerza równie szybko, jak szybko się pojawiły. Pyszności!
Podobne „ślimaczki” piekłam w przeszłości wielokrotnie, choć z innego przepisu. Tak więc doskonale wiedziałam czego można się po wypieku spodziewać. Te z przepisu Zawszepolki, były równie świetne, a może nawet i lepsze, bo Poleczka podpowiedziała, by do środka dodać utartego marcepanu. Tak więc nie tylko cynamonem mi pachniało, ale i migdałami! :) To była mega wypasiona wersja. :) „Delicous!” - jak mawiają moje dzieci, gdy coś im bardzo, bardzo smakuje. :)
Poleczko, dziękuję za ten odcinek WP i świetny przepis. :*


Kanelbullar (Szwedzkie bułeczki cynamonowe)
cytuję za Zawszepolką z bloga "Around the kitchen table"

Z przepisu wychodzi ok 60 bułek

Ciasto:
50g świeżych drożdży
1/2 litra mleka "ciepłego na palec"
150-200g niesolonego masła o pokojowej temperaturze
1 decylitr cukru (100-120g)
malutka łyżeczka soli (na złamanie smaku)
1-2 łyżeczki mielonego lub utłuczonego w moździerzu kardamonu
14 decylitrów pszennej mąki dobrego gatunku (800-850g)

Nadzienie:
200-300g masła (patrz wyżej)
1,5 decylitra cukru (150g)
4-6 łyżek cynamonu

Jeśli chcemy mieć wersję troszkę bardziej luksusową to można zetrzeć trochę masy migdałowej na to nadzienie

Do posmarowania:
jajka rozbełtane (zaczynam od 2, jak trzeba "dobijam")
perłowy cukier (taki gruby)
ew. lukier co by było bardziej świątecznie (przyp. Polki)

Rozpuścić drożdże w mleku z roztopionym masłem, dodać cukier, sól, kardamon i prawie całą mąkę - na wyczucie...
Wyrobić ciasto, aż się będzie błyszczało i będzie elastyczne.
Zostawić do wyrośnięcia na około 30-60 min (czasem mi się "zapomni" i ono sobie tak rośnie i rośnie.... )
Po wyrośnięciu delikatnie wyrobić, podzielić na dwie części, uformować w duże buły i dać im odpocząć minutkę lub dwie.

W międzyczasie wymieszać nadzienie.

Każdy kawałek ciasta rozwałkować na prostokąty z raczej prostymi brzegami :-)) (c:a 60X25 cm). Podnieść ciasto od czasu do czasu i podsypać mąką -nie będzie sie kleiło do stołu.
Rozprowadzić nadzienie - po prostu posmarować każdy prostokąt tą cynamonową masą (im jej więcej tym lepsze buły).
Każdy z rulonów podzielić na 30 kawałków - czyli jak zwiniemy z tej długiej strony to około 2cm każdy kawałek powinien mieć.
Niech sobie teraz buły rosną pół godziny...
Piekarnik nagrzać do temp. 250 st.C.
Można "macnąć" bułę, jak się ciasto szybko podnosi to wyrosło dostatecznie.
Posmarować rozbełtanym jajem i posypać perłowym cukrem.
Piec około 5-8 min, ale zerkać na ciasto!
Niech sobie ciut przestygną pod ściereczką...

piątek, 11 grudnia 2009

Łosoś w skorupce, nadziewany suszonymi pomidorami, pesto i bazylią


Planowanie menu nie jest moją mocną stroną. Zwłaszcza tego świątecznego, bo zwykle zaczyna się od wielkiej pustki w głowie, która potem kończy się nadmiarem pomysłów. I znów kłopot, bo które wybrać? ;-) Tak więc, spisywana lista wydłuża się niebezpiecznie, wiem, że nie sposób będzie wszystko przyrządzić. A jaki będzie finał w tym roku – okaże się dopiero w Wigilię. :D To co w moim świątecznym menu niezmienne – to postne paszteciki, które w zeszłym roku Wam prezentowałam. One być muszą i basta! :)
A w tym roku na liście znalazła się ryba, ale bynajmniej nie karp (bo karp to tylko u mojej mamy :)). W tym roku planuję przygotować nadziewanego łososia. Będzie pachniał suszonymi pomidorami i bazylią. :) A całość otulona będzie pysznym drożdżowym ciastem (tym samym, co we wspomnianych pasztecikach). Premiera przedświąteczna już była. :) Rybka palce lizać! :)


Łosoś w skorupce, nadziewany pesto, suszonymi pomidorami i bazylią
2 duże porcje, lub 3 mniejsze

Drożdżowe ciasto na skorupkę:
125 g mąki
½ łyżeczki drożdży instant
½ łyżeczki cukru
½ łyżeczki soli

ok. 45-50 ml mleka
65 g masła
1 żółtko jaja

Do garnuszka wlać mleko i włożyć masło. Podgrzewać na małym ogniu, aż masło się całkowicie rozpuści. Zdjąć z ognia i przestudzić. Gdy mleko będzie już letnie – wbić żółtko jaja – rozkłócić.

Mąkę wymieszać z drożdżami instant, cukrem i solą . Wlać maślany płyn i wyrabiać ciasto. W zależności od tego jak mąka chłonie płyn – może okazać się konieczne podsypanie odrobiną dodatkowej mąki. Ciasto powinno być miękkie i elastyczne, pozwalające na wałkowanie.
Przykryć ciasto czystą ściereczką i odstawić do rośnięcia na ok. 1 godzinę (powinno podwoić swoją objętość).

Na nadzienie:
ok. 50-60 dag świeżego łososia bez skóry (najlepiej z jego środkowej części, gdzie mięso jest dość grube)
sok z połówki cytryny
sól, pieprz
ok. 6-9 szt. suszonych pomidorów z zalewy oliwnej
2-3 łyżki czerwonego pesto
garść świeżych liści bazylii
garść świeżo krojonych płatków parmezanu (można pominąć)

dodatkowo:
żółtko jaja + 1 łyżka mleka, albo rozkłócone białko - do smarowania


W międzyczasie gdy ciasto drożdżowe rośnie należy przygotować łososia. Płat łososia pozbawić delikatnie ości (są duże, łatwo się je wyjmuje pensetą, lub nawet podważając nożem), a następnie pokroić na 2 lub 3 kawałki – równolegle do kierunku mięśni. Następnie każdy kawałek naciąć tak, jakby chciało się podwoić wielkość płata. W tym celu począwszy od strony grubszej – wykonać nacięcie przez środek grubości, idąc do strony najcieńszej. Jednak uważać, by nie rozciąć płata do końca.
Każdy kawałek lekko z obu stron oprószyć solą i pieprzem, oraz skropić sokiem z cytryny.
Pozostawić na min. 15-30 min.

Gdy ciasto drożdżowe będzie już gotowe, podzielić na 2 lub 3 części i rozwałkować bardzo cienko (max. 2mm) na prostokąty (wielkość powinna być taka, by pozwoliła zamknąć z wszystkich stron przygotowane ryby). To ciasto bardzo dobrze wałkuje się np. na papierze do pieczenia.
Ryby osuszyć papierowym ręcznikiem z soku cytrynowego. Każdy kawałek ryby układać na drożdżowym cieście. W nacięciu ryby rozsmarować łyżkę czerwonego pesto, ułożyć po 3 szt. suszonych pomidorów, rozłożyć po kilka płatków parmezanu, oraz kilka liści świeżej bazylii. „Zamknąć” mięso. Ciastem owinąć rybę z wszystkich stron, skleić brzegi.
Układać gotowe „kieszonki” na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Przykryć czystą ściereczką i pozostawić do rośnięcia na ok. 30 min. Przed samym pieczeniem posmarować wierzch „kieszonek” żółtkiem jaja rozkłóconym z 1 łyżką mleka, lub rozkółoconym białkiem.
Piec w piekarniku nagrzanym do 200 st. C (grzałka dolna i górna) przez 20 min.

niedziela, 6 grudnia 2009

Gwiazdki, bombki i bakalie.



Tego roku, dużo szybciej niż zazwyczaj - zaczęły mnie interesować świąteczne gadżety. Zwykle łańcuchy, bombki i inne świecidełka wyjmowałam nie prędzej, niż tydzień przed Wigilią. Tym razem jakoś wszystko przeżywam inaczej. Oczywiście, jak przy niejednej sprawie ostatnio, upatruję przyczyn tych zmian w moim maksymalnie okrojonym przez pracę - czasie wolnym. Każdy dzień jest do granic możliwości wykorzystany. Każda minuta jest na wagę złota i żadnej nie chcę stracić. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę jak bardzo (bardzo!) ten czas wcześniej trwoniłam. Boję się, że święta „wpadną” pomiędzy moim jednym, a drugim wyjściem do pracy, a ja nie zdążę się nimi nacieszyć. Więc szukam pretekstów, by już teraz choć trochę przybliżyć świąteczny nastrój. Dzisiaj ciasto z serii „Christmas cake”. Taki trochę inny keks, bo brązowy, nie biały. Z ogromną ilością bakalii. Prawdziwie świąteczny. :)

A zanim podam przepis, chciałam jeszcze słówko, a może i dwa na inne tematy. :)
Ostatnimi czasy otrzymałam od Was przemiłe wyróżnienia. :) To i zaszczyt dla mnie, i przyjemność ogromna. :) Niniejszym chciałam raz jeszcze serdecznie przekazać podziękowania:
Robertowi
Grace K.Jewelry
Agaw
Mirabelce
Goś
Enchocolatte
Dziękuję kochani! :**

I na koniec, pozwolicie, że się pochwalę, że Pieprz czy Wanilia zagościła kulinarnie na łamach magazynu „Czas wina” (w numerze grudzień 2009 / styczeń 2010). :)



Bakaliowe ciasto miodowe z szafranem
inspirowane przepisem na Honey saffron Christmas cake z BBC Good Food

225g masła w temperaturze pokojowej
2 łyżki brandy (lub koniaku)
szczypta szafranu (ok. ¼ łyżeczki)
225g brązowego cukru trzcinowego
4 jajka – w temperaturze pokojowej
225g mąki pszennej
szczypta soli
50g mielonych migdałów
1 łyżeczka proszku do pieczenia
300 g zwykłych rodzynek
300 g rodzynek sułtanek
100g suszonej żurawiny (w oryginale kandyzowane wiśnie)
85g dowolnej mieszanki kandyzowanych lub suszonych owoców (np. ananasy, papaje, morele, etc.)
50g migdałów bez skórki
50g orzechów laskowych
50g orzechów włoskich

Oba rodzaje rodzynek zalać wrzątkiem i pozostawić na kilka minut, by zmiękły. Następnie odcedzić i dobrze osączyć z wody.
Orzechy laskowe wrzucić na rozgrzaną teflonową patelnię i prażyć na średnim ogniu kilka minut, często mieszając, aż skórka zacznie przybierać ciemną barwę i będzie pękać. Uwaga! Nie przypalić orzechów! Wyłożyć z patelni gorące orzechy na czystą ściereczkę, lub papierowy ręcznik i energicznie pocierać. Skórka będzie dość łatwo odchodzić od orzecha. Wybrać orzechy i odłożyć na bok.
Orzechy włoskie, laskowe i migdały grubo posiekać.
Rozgrzać piekarnik do temp. 160st.C. Kwadratową foremkę 25x25cm wyłożyć papierem do pieczenia (tak by zakryć dno i boki foremki).
W małym garnuszku podgrzać mocno 2 łyżki brendy. Zdjąć z ognia, dodać szczyptę szafranu i pozostawić przez kilka minut do zaparzenia.
Przesiać do miski mąkę z proszkiem do pieczenia i szczyptą soli. Wmieszać mielone migdały.
W dużej misie utrzeć masło z cukrem na gładką masę. Cały czas ucierając – dodawać po jednym jajku, a następnie przygotowaną mąkę. Dobrze wymieszać. Dorzucić wszystkie przygotowane bakalie, oraz ostudzone brandy z szafranem – ponownie wymieszać.
Wyłożyć masę do foremki, wyrównać wierzch szpatułką. Piecz w 160 st.C przez ok. 1 ½ godz. Następnie nakryć od góry luźno foremkę aluminiową folią (stroną błyszczącą do dołu). Jednocześnie obniżyć temperaturę do 140 st.C. i piec przez ok. 1 godzinę. Przed wyjęciem z piekarnika sprawdzić patyczkiem, czy ciasto jest wewnątrz suche.
Wystudzone ciasto zawinąć w folię spożywczą.
Smacznego!

poniedziałek, 30 listopada 2009

Kremowy deser z kawą Douwe Egberts



O swojej miłości do kaw pisałam już wielokrotnie. Zwykle w kontekście stricte kulinarnym, gdy prezentowałam ciasto lub deser z jej dodatkiem. Dzisiaj będzie podobnie; choć nieee...może jednak inaczej, bo na przykładzie konkretnej marki. Jakiś czas temu zostałam poproszona o wypróbowanie nowej na polskim rynku kawy. Gdyby szło o kostki rosołowe, czy inne zupki w proszku – właściwie nie byłoby tematu. Ale kawa to mój mały nałóg (szczęśliwie chyba jedyny, nie licząc nałogu fotograficznego... Hmm... czy pasja może być nałogiem?).

Douwe Egberts. Nie będę rozpisywać się o tradycjach tejże marki na świecie, czy powielać reklamowych informacji, które każdy zainteresowany znajdzie na stronie producenta, czy wielu innych portalach. Ja zajmę stanowisko czysto konsumenckie, od strony subiektywnych doznań. Szczersze tym bardziej, że nieopłacone.
A zatem:
Po pierwsze: pozytywne pierwsze wrażenie wzrokowe. Ładne, eleganckie opakowania – to rzecz, która dla mnie – estetki – ma niemałe znaczenie. Lubię otaczać się ładnymi przedmiotami, także w kuchni. Idealnie więc, jeśli na sklepowej półce mogę odnaleźć dobrą jakościowo zawartość w pięknym opakowaniu. Zarówno szklany słoiczek z kawą rozpuszczalną, jak i sztywne pudełeczko z kawą mieloną wyglądają po prostu zachęcająco. Do tego dochodzi jeszcze zaleta praktyczna, dotycząca głównie opakowania kawy mielonej, które to zostało zaopatrzone w bardzo wygodne, zamykane wieczko. Każdy kto narzeka na otwarte opakowania z wietrzejącą kawą – doceni to proste, acz pomysłowe rozwiązanie.
Po drugie: smak... No cóż, obie wersje: Gold i Black, bazujące na ziarnach Arabica – to po prostu moje smaki, takie jak lubię. W żadnej z wersji – nie wyczułam choćby najmniejszej kwaśnej nuty, która w mojej ocenie dyskwalifikuje kawę już w przedbiegach. Black jest mocna, wyrazista w smaku. Gold – delikatna, ale aromatyczna (to moja wersja późnopopołudniowa). Nie umiem powiedzieć, która lepsza. Dla mnie obie równie dobre.
I po trzecie: dopatrzyłam się pewnej „wady”. Otóż tak się składa, że mam niezwykle dobrze rozwinięty zmysł powonienia (doprawdy, czasem to w życiu przeszkadza, zwłaszcza, gdy w nocy zrywam się na równe nogi, bo wyczuwam np. zapach z oddalonego pożaru). I tenże mój nos wyczuł różnicę w zapachu świeżo otwartych kaw: rozpuszczalnej i mielonej. Może ktoś inny w ogóle nie zwróciłby na to uwagi (w sensie – nie wyczuł, bo różnica jest dość subtelna), ale dla mnie kawa rozpuszczalna pachnie mniej aromatycznie, niż jej mielona koleżanka. A ponieważ aromat kawy jest dla mnie równie ważny jak jej smak, więc osobiście biorę to za pewną małą niedoskonałość.

A teraz wracając do kawy w ujęciu kulinarnym, o którym była mowa w pierwszych zdaniach... Otóż przygotowałam niewielki kawowy deser. Może pomyślicie, że to co widać na zdjęciach – to dwukolorowa pitna kawa. Ale nie. :) Tego się nie pije, a przynajmniej nie w całości. :) Dolna warstwa to coś jakby galaretka..., albo bardziej kawowa panna cotta. Część górna – to bardzo słodki, schłodzony, kawowy syrop. Uwaga! Deser tylko dla osób kochających smak mocnej kawy! :)




Kremowy deser kawowy
wg przepisu z BBC Good Food
proporcje na 4 szklaneczki / pucharki

4 listki żelatyny
285 - 300 ml śmietanki kremówki (użyłam 36%)
1 łyżka drobnego cukru
4 ziarenka kardamonu – wyłuskane ze skorupki
300 ml zaparzonej gorącej mocnej kawy (u mnie rozpuszczalna Douwe Egberts Gold)

Namoczyć żelatynę w zimnej wodzie. Śmietankę, cukier, oraz kardamon włożyć do garnuszka i podgrzać na ogniu (ale nie zagotować). Zdjąć z ognia.
Rozmiękłą żelatynę dobrze odcisnąć z wody i włożyć do bardzo ciepłej śmietanki – mieszać do rozpuszczenia żelatyny. Wlać gorącą kawę – wymieszać. Rozlać przez sitko masę do czterech szklanek. Chłodzić min. 4 godziny (a najlepiej przez całą noc).

Kawowy syrop (baaardzo słodki):
200 ml zaparzonej czarnej kawy (u mnie rozpuszczalna Douwe Egberts Black)
200g drobnego cukru
2 łyżki Kahlua (zamieniłam na Baileys'a)

W garnuszku gotować przez kilka minut na małym ogniu zaparzoną kawę wraz z cukrem, aż ten się rozpuści, a płyn odrobinę zgęstnieje. Zdjąć z ognia i wmieszać Kahluę. Dobrze schłodzić.
Bezpośrednio przed podaniem kawowego deseru – wylać syrop na ściętą kremową masę.
Smacznego!

piątek, 27 listopada 2009

Pilaw na arabską nutę

Niewiele mam teraz okazji, by w samo południe przejść uliczkami mojego miasta. Niespiesznie, jak do niedawna, po prostu przed siebie, trzymając za rączkę Maję, lub kierując się w kierunku ulubionego warzywnego targu. Wystawiając twarz do słońca, lub wciskając pod kaptur gdy deszcz siąpi.
Zamiast tego, każdego ranka oglądam świat przez okno stukającej miarowo kolei miejskiej. Blisko 40 min. mam na poranne analizowanie szybko zmieniających się widoków. O! Nowy biurowiec! I budynek mieszkalny, którego wcześniej nie widziałam! To dziwne, że z perspektywy jadącego auta tak mało zauważałam. Przez okno kolei widać jakby więcej... Czasem zamykam oczy (zwłaszcza, gdy deszcz pada) i słucham jak szeleszczą gazety współpodróżujących. Dzisiaj młody mężczyzna siedzący po mojej prawej stronie jadł drożdżówkę, głośno „grając” kawałkiem papierowej torebki. W rzędzie dalej siedziała dziewczyna z bardzo grubymi szkłami w ładnych oprawkach. Wyglądała na nieśmiałą. Młoda kobieta z naprzeciwka czytała książkę obłożoną w białą, kartonową okładkę. Zwykle chętnie podglądam, co kto czyta, ale tym razem moją uwagę przykuły jej niesamowicie długie tipsy, przypiłowane na kształt migdała ostro zakończonego. Krzywię się w myślach do siebie, bo jak z takimi paznokciami szybko operować nożem? :) Nieee, ona zapewne do kuchni nieczęsto zagląda. :)
I tak minuta za minutą. Dojeżdżam do celu. Praca czeka. W drodze powrotnej będę czytała własną książkę. Albo pomyślę, co zrobić na obiad i do których sklepów zajrzeć. Mój nowy zwykły dzień.


Pilaw z kurczaka, z morelami, żurawiną i zielonym groszkiem
inspirowane przepisem w „Kuchnia arabska” wydawn. Rzeczpospolita
2-3 porcje

1 pierś z kurczaka
1 nieduża cebula, drobno posiekana
3 łyżki oliwy lub ghee
1 ząbek czosnku
1 łyżeczka mielonego kuminu
1 łyżeczka utartych ziaren kolendry
¼ łyżeczka kurkumy
ok. 70g suszonych moreli – pokrojonych w plasterki
1 szkl. brązowego ryżu basmati
ok. 2 szkl. bulionu warzywnego lub drobiowego
garść suszonej żurawiny
1/3 szkl. mrożonego zielonego groszku
sól, pieprz do smaku
garść uprażonych na suchej patelni orzeszków piniowych
garść posiekanych liści kolendry (ew. natki pietruszki)

Pierś z kurczaka umyć, osuszyć, pokroić w większą kostkę. W garnku lub głębszej patelni rozgrzać oliwę – smażyć kawałki kurczaka, aż się zetną z wszystkich stron. Dodać poszatkowaną cebulę – smażyć średnim ogniu ok. 1-2 min.. Dodać kumin, kolendrę i kurkumę – smażyć krótką chwilę. Wrzucić ryż – mieszając smażyć, aż ryż lekko się zeszkli. Zalać bulionem i dusić pod przykryciem, aż ryż będzie prawie miękki. W razie potrzeby podlać dodatkowym bulionem lub wodą. Dodać morele, żurawinę i mrożony groszek (może być prosto z zamrażalnika). Znów dusić pod przykryciem, aż cały płyn wyparuje. Zdjąć z ognia, posypać listkami kolendry i orzeszkami piniowymi.
Smacznego!

poniedziałek, 23 listopada 2009

Wino i cebulka. Weekendowa Piekarnia #52



Weekendową Piekarnię przyjdzie mi chyba od teraz nazywać Nocną Piekarnią... Dotychczasowe spokojne działania w kuchni – zamieniłam na wyścig z czasem. I ze zmęczeniem. Gdy jedna moja część domagała się świeżego pieczywa – druga wołała głośno: „spać!”. Wcześniej nie dało rady... Dopiero późnym niedzielnym wieczorem – wyjęłam z piekarnika wspaniale pachnące pieczywo. Nocna sesja foto, nocna pierwsza kromka jeszcze ciepłej bagietki... Moje kulinarne życie będzie się teraz toczyć nocą... :(
Prawdę mówiąc miałam ochotę się zakopać i w tym tygodniu sobie odpuścić WP. Ale ten chlebek na winie i z cebulką, który zaproponowała Ptasia w ramach kolejnego odcinka WP – chodził za mną nawet w pracy... No cóż, od tego jest głowa, żeby na niej stanąć, jeśli trzeba. :D Stanęłam, upiekłam i mam wspaniały chlebek (a właściwie takie grubsze nieco bagietki). :) O zapachu jaki wydobywał się z piekarnika – poemat by można napisać. :) O smaku – zapewne drugi też by powstał. :) A ja tak tylko skromnie napiszę: pyszności! :)
Ptasiu, dziękuję za wspaniały przepis! :)



Chleb z cebulą na białym winie
cytuję za Ptasią z bloga Coś niecoś

500g mąki pszennej (chlebowej lub mieszanki 1:1 zwykłej i chlebowej),
15 g świeżych lub 1,5
łyżeczki drożdży instant,
ok. 150ml (patrz przepis) białego wina,
130-150ml letniej wody,
2 łyżki masła,
2 małe cebule,
1,5 łyżeczki soli

Stopić masło i zeszklić drobno posiekaną cebulę. Zdeglasować patelnię 1/4 szklanki (ok. 60 ml - 4 łyżki) białego wina. Odcedzić cebulkę od płynu, ten ostatni zachować. Lekko wystudzić.
Odcedzony płyn winno-cebulowy dopełnić białym winem do 150ml. Wymieszać mąkę z solą i drożdżami, pomału dodać wino i wodę, stale mieszając. Proponuję zacząć od 130 ml wody, gdyż zauważyłam, że cebula później także oddaje wilgoć i musiałam podsypywać mąką podczas wyrabiania; zawsze można dodać odrobinę wody później. Na koniec dodać cebulę. Wyrobić krótko ciasto, by wszystkie składniki się połączyły. Przykryć, odstawić na 10 min. Po tym czasie wyrabiać ciasto ręcznie lub mikserem, aż będzie miękkie i sprężyste (ok. 10-15 minut), nie powinno się kleić. Uformować kulę, przełożyć do natłuszczonej miski, odstawić do wyrastania na ok. 1,5 h (w 1/2 czasu wyrastania chleb odgazować i złożyć).
Po czasie wyrastania chleb odgazować, podzielić na 2 części i uformować. Ja lubię pulchne bagietki/torpedy, ale mogą być bochenki okrągłe lub owalne. Odstawić do wyrastania - do podwojenia objętości - na ok. 35-45 minut.
Przed pieczeniem chlebki naciąć. Piec w 230 st. C, w naparowanym piekarniku, 20-25 minut (aż chleb będzie głuchy od spodu); ja piekę na kamieniu, nagrzanym 1 h przed pieczeniem.

niedziela, 15 listopada 2009

Weekendowa Piekarnia #51



Zgodnie z obietnicą nastała moja kolej na prezentację wszystkich wypieków, które zaproponowałam Wam do wspólnej zabawy w ramach 51 odcinka Weekendowej Piekarni. :)
Muszę się Wam przyznać, że miałam stracha. ;-) Bo mimo, że wszystkie wypieki dokładnie przetestowałam wcześniej i wiedziałam czego można się po nich spodziewać – to i tak bałam się, że propozycje się nie spodobają, albo że w kuchniach jakieś żywiołowe klęski się wydarzą. ;-) Póki co o klęskach nikt nie doniósł, a ilość osób biorących udział w tym wydaniu WP i tak znacznie przerosła moje oczekiwania. W mrocznych zakamarkach swojej wyobraźni widziałam tylko siebie, Margot i Beę na piekarniczej straży. :D Tym bardziej więc dziękuję serdecznie wszystkim za wspólne pieczenie, za Wasze piękne wypieki, które bardzo cieszą oczy i przede wszystkim za to, że mnie tu samej nie zostawiłyście (a może nie zostawiliście? czy jakiś mężczyzna przyłączył się do WP? :)). :**
Aluś, a Tobie dziękuję, że mnie namówiłaś na to gospodarzenie. Przecież tak naprawdę bardziej wierzyłaś we mnie, niż ja sama. :*

Jeszcze raz proszę wszystkich biorących udział w WP o to, by pozostawić u Ali linka do zaprezentowanych własnych wypieków. A Ala jak zwykle zrobi nam piękne podsumowanie. Nie chcemy, by kogoś w nim zabrakło! :)



Teraz nie pozostaje mi już nic innego, jak przedstawić własne wypieki. :)
Gdybym miała dokonać podsumowania i określić, która z propozycji najbardziej podbiła moje serce – to niewątpliwie na podium z numerem 1 – stanąłby chleb na zakwasie z orzechami i ziemniakami (w oryginale autorstwa Zorry). Niech świadczy o tym chociażby fakt, że od momentu, gdy po raz pierwszy go upiekłam (tylko by sprawdzić, czy nadaje się jako propozycja do WP) – wciąż i wciąż do niego powracam. Dla mnie to chleb ideał. Świetny w smaku. Dzięki dodatkowi orzechów – wprost „elegancko wypasiony”. Ma świetną strukturę, wspaniały miąższ, a skórkę chrupiącą. Za każdym razem, gdy wyjmuję go z piekarnika – mój małżonek krąży po kuchni i tylko czeka momentu, gdy bochenek przestanie parzyć. :D „Mistrzostwo świata” - tak go nazywamy. :D


Pozostałym wypiekom miejsc rozdzielać nie będę. :) Obie receptury fajne, obie inne, trudno je porównywać.
Mleczne bułeczki z żurawiną (ponownie z przepisu Zorry) – to typ bardzo delikatnego pieczywa. Mięciutkie, maślane i puszyste. Z miłą, słodką niespodzianką w postaci suszonej żurawiny. Te bułeczki można jeść nawet „saute”, ot tak żeby przegryźć coś na szybko. :)


Bułki z ziarnami na miodzie, które już zostały ochrzczone nazwą „Gordonki” - również bardzo nam smakują. Razowa mąka - powoduje, że bułeczki są dość ciężkie, choć absolutnie nie gliniaste. A ziarenka przyjemnie chrupią podczas konsumpcji. :) Moim zdaniem niewątpliwym ich atutem jest lekko słodki smak, który zawdzięczają dodatkowi miodu. I choć mogłoby się wydawać, że skoro słodkie – to najlepiej będą smakowały z dżemem lub miodem – to nic bardziej mylnego. Jadłam je i z serem, i z wędliną – świetnie pasowało!


Życzę wszystkim przyjemnej niedzieli! Niech zapach chleba i bułeczek umili Wam ten dzisiejszy ponury za oknem dzień. :)

piątek, 13 listopada 2009

Orzechowa tarta. A poza tym zmiany, zmiany...


Nie wiem od czego zacząć. Może od tego, że zmęcznie zamyka mi oczy. I może od tego, że bardzo chciałam już dzisiaj zaprezentować Wam wszystkie wypieki z Weekendowej Piekarni... W końcu jako gospodyni trwającego obecnie odcinka – mam niejakie zobowiązanie szybko się uwinąć w kuchni i pokazać wypieki. :D Niestety „chciałam” to czas właściwy. Kilka dni temu zupełnie nieplanowanie wróciłam do pracy. Propozycja była tyleż ciekawa, co nieoczekiwana. Żegnajcie poranne kawusie, leniuchowanie do 9-tej w łóżku i wymyślanie co dobrego upiec lub ugotować... Zamiast tego jest powrót o 17-tej do domu, przytulanki z wytęsknioną (i czasem zapłakaną) Majeczką, przeglądanie książek z synkiem i szybki obiad na kolację. Przewiduję w związku z tym, że Pieprz czy Wanilia w najbliższym okresie zostanie przeze mnie mocno zaniedbane. :( I domowa piekarnia pewnie też. :( Tyle moich narzekań.
Mam nadzieję, że wybaczycie mi, że zaproponowane przeze mnie wypieki w ramach WP pokażę Wam dopiero w niedzielę. Jutro biorę się za pieczenie. Dziś niestety nie mam już na to siły.

Ale mam do pokazania wypiek, który z myślą o Orzechowym Tygodniu udało mi się popełnić w przedwczorajszy świąteczny dzień. Ten wypiek to jednocześnie kulinarna inauguracja nowo zakupionej książki. Po „Jajkach” Michel'a Roux'a niecierpliwie oczekiwałam na nową zapowiedź. I z przyjemnością stwierdzam, że warto było czekać na „Ciasta pikantne i słodkie” tegoż samego autora. Wybór spory, a przepisy ciekawe.
Ciasto orzechowe z pekanami (to nazwa, jaką zaproponował Roux) to rodzaj tarty na bardzo kruchym i mocno maślanym cieście, wypełnione przepysznym orzechowym nadzieniem. Trzeba przyznać, ciasto jest tłuste i kaloryczne, ale smak... ojej...cudowności. Raj dla orzechowych łasuchów. :) Ja przygotowałam w formie moich ulubionych mini – tart i pochłonęłam dwie porcje. To był milion pysznych kalorii. :D

Poleczko, Elu – miałam szczere chęci, jak co roku wziąć czynny udział w corocznym Orzechowym Tygodniu, ale nie da rady, nie ma kiedy. :( Udział biorę więc tylko symbolicznie tym jednym orzechowym wpisem.



Tarta orzechowa
Wg przepisu na ciasto z orzechami pekan Michel'a Roux'a

Kruche ciasto:
125g mąki pszennej (tortowej)
100g masła pokrojonego w kostkę, lekko rozmiękczonego
50g cukru pudru
szczypta soli
1 żółtko

Masło posiekać z mąką . Dodać resztę składników i zagnieść gładkie ciasto (będzie dość miękkie). Uformować kulę, spłaszczyć ją, zawinąć w folię spożywczą i włożyć do lodówki na ok. 30 min.
Przygotować foremkę o średnicy 20 cm (Roux proponuje taką o ruchomym dnie i głębokości 2,5cm). Z ciasta rozwałkować koło grubości ok. 3mm. Wylepić nim dno i bok foremki. Wstawić ponownie do lodówki na min. 20 min.
Nagrzać piekarnik do temp. 180st. C. Ponakłuwać ciasto widelcem. Piec „na biało” (pod obciążeniem np. z suchej fasoli, czy grochu) przez 20 min. A następnie jeszcze przez 5 min. bez obciążenia. Wyjąć z piekarnika i odstawić na metalową kratkę.
Temperaturę w piekarniku zredukować do 170 st.C.

Nadzienie:
230g rozmiękczonego masła
80g syropu klonowego
150 g drobnego cukru
3 jajka
330g łuskanych orzechów pekan
50g mąki

Masło, cukier i syrop klonowy ubić na gładką masę. Dodawać po jednym jajku, ubijając dobrze przed dodaniem następnego.
Odłożyć na bok ok. 100g połówek najładniejszych orzechów (do ozdoby), resztę grubo posiekać. Wraz z mąką wmieszać je do masy jajecznej.
Wlać nadzienie do formy z ciasta. Połówki orzechów rozłożyć na wierzchu. Wstawić tartę do nagrzanego piekarnika (170st.C) na ok. 20-25 min., aż nadzienie się zapiecze i przybierze złocistą barwę.
Ciasto kroić i podawać jeszcze ciepłe (z dodatkiem kremu waniliowego, albo lodów).
Smacznego!

(Roux twierdzi, że ciasto na zimno jest mniej smaczne. Nam smakowało i na ciepło i na zimno).

poniedziałek, 9 listopada 2009

Weekendowa Piekarnia #51. Zaproszenie.


Moi drodzy, choć nie przypuszczałam, że kiedykolwiek to nastąpi – to dzisiaj właśnie mnie przypadła wielka przyjemność prowadzenia kolejnego odcinka Weekendowej Piekarni. :) Gdy niespełna miesiąc temu nasza niestrudzona Gospodyni Ala, podczas luźnej rozmowy na GG, napisała: "Małgosia będę musiała Ciebie namówić na gospodarowanie WP” - tylko jęknęłam. :D Prawdę mówiąc, pomyślałam, że Ala postradała zmysły i tą propozycją wiedzie swoje piekarnicze dzieło na niechybną zgubę. A w każdym razie, jeśli nie całe dzieło – to przynajmniej ten jeden odcinek. :D Dzisiaj mam jednak nadzieję, że aż tak źle nie będzie, że ciasto będzie rosło w wielu kuchniach, a wypieki wszystkim pięknie się udadzą. :)
Wybór przepisów (czego najbardziej się obawiałam) - szczęśliwie okazał się nie tak trudny i mam nadzieję, że każdy z Was znajdzie przynajmniej jeden dla siebie interesujący. A może ktoś z Was skusi się na wszystkie? :D
Przygotowałam dla Was 3 przepisy:
1/ chleb na zakwasie, z dodatkiem ziemniaków i orzechów (możemy się wpasować w Orzechowy Tydzień! :D)
2/ mleczne bułeczki z żurawiną
3/ bułeczki z ziarnami na miodzie
Dwa pierwsze przepisy wyszperałam na blogu Zorry. Przepis ostatni pochodzi z książki „Zdrowa kuchnia” Gordona Ramsay'a i w wersji oryginalnej był przepisem na chleb. Ponieważ jednak wypróbowałam ten przepis w obu wariantach i osobiście wersja bułeczkowa zdecydowanie bardziej mi odpowiada (chleb miał małą tendencję do kruszenia się) – więc i Wam polecam bułeczki. Ale kto woli chleb – nie widzę przeszkód. :)
Przepisy Zorry przetestowałam również i oba wypieki bardzo polecam. Bułeczki wychodzą mięciutkie, maślane, w sam raz do zjedzenia z masełkiem lub powidłami.
Natomiast chleb – poezja! Piekłam go w ostatnim miesiącu już 5 razy i ciągle nam go mało. Z podanych proporcji wychodzi niemały bochen, więc kto woli – może piec z połowy porcji, albo przygotować dwa mniejsze bochenki.
Zapraszam serdecznie! Czekam z niecierpliwością na Wasze piekarnicze dzieła! :)

Jednocześnie proszę, by tradycyjnie już, informacje o wypieku (z linkiem) wysyłać do Alicji na adres mailowy margot11@gazeta.pl lub zamieszczać w komentarzach pod zaproszeniem na blogu Ali.


Chleb na zakwasie z ziemniakami i orzechami
wg przepisu Zorry
proporcje na 1 spory bochenek

270g aktywnego zakwasu (używałam pszennego)
7g świeżych drożdży (dawałam 1 łyżeczkę instant)
1 ugotowany ziemniak (+/- 200g) – dobrze rozgnieciony
450g białej mąki pszennej
150g mąki pszennej razowej
ok. 330g wody
14g soli
75g orzechów włoskich, grubo pokrojonych
75g orzechów laskowych, grubo pokrojonych

Rozpuścić drożdże w 50g wody. Rozrobić zakwas w pozostałej wodzie (280g). Wszystkie składniki, oprócz soli, włożyć do misy miksera. Wyrabiać ciasto ok. 4 min. na niskich obrotach. Dodać sól i wyrabiać kolejne 4 min.
Przykryć misę folią spożywczą i zostawić do wyrośnięta na 60-75 min. Co 30 min. odgazowywać i składać ciasto.
Uformować ciasto w podłużny bochenek, włożyć do koszyczka, przykryć i pozostawić do ponownego rośnięcia na 60min.
Rozgrzać piekarnik do 240 st.C. Bezpośrednio przed wyłożeniem bochenka do piekarnika – zrobić kilka nacięć.
Piec przez 10 min. w temp. 240st.C. Następnie otworzyć na krótką chwilę drzwiczki piekarnika by wypuścić parę. Obniżyć temperaturę do 220 st.C. i piec kolejne 10 min. Znów na moment otworzyć drzwiczki i zredukować temperaturę do 200 st.C. i w niej piec kolejych 20 min.
Studzić chleb na kratce.


Mleczne bułeczki z żurawiną
wg przepisu Zorry
proporcje na 7 bułeczek

Uwaga: przepis nie przewiduje soli. Dla mnie jednak wersja oryginalna była nieco mdła, dlatego proponuję chętnym we własnym zakresie dodać łyżeczkę soli.

ciasto:
250g białej mąki pszennej
ok. 75g letniego mleka
1 łyżeczka drożdży instant
1 łyżka cukru
1 jajko
50g rozpuszczonego masła
30g suszonej żurawiny

glazura:
1 żółtko
szczypta soli

Połączyć wszystkie składniki ciasta (oprócz żurawiny) i wyrobić dobrze (manualnie lub robotem), tak by ciasto łatwo odchodziło od dłoni lub miski. Ciasto powinno być miękkie, ale nie lepkie. Dodać żurawinę i raz jeszcze zagnieść ciasto. Przykryć miskę folią spożywczą i zostawić do wyrośnięcia w ciepłym miejscu na ok. 2 ½ godz. (ciasto powinno podwoić objętość).
Podzielić ciasto na 7 równych części, uformować owalne buleczki i ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia – złączniem do góry. Przykryć czystą ściereczką i pozostawić do ponownego rośnięcia na ok. 1 ½ godz.
Bułeczki naciąć i posmarować z wierzchu rozkłóconym z solą żółtkiem. Piec w 210 st. C przez ok. 15 min.


Bułki z ziarnami na miodzie
inspirowane przepisem Gordona Ramsay'a

7g (1 op.) drożdży instant (lub 15g świeżych)
275 ml letniej wody
225g mąki pszennej razowej
225g mąki pszennej (białej)
1 ½ łyżeczki soli morskiej
50g dowolnej mieszanki ziaren (np. sezamu, dyni, słonecznika, siemienia, maku)
3 łyżki oliwy z oliwek
2 łyżki płynnego miodu
2 łyżki mleka do posmarowania

Jeśli używasz drożdży świeżych: do 4 łyżek letniej wody wkruszyć drożdże, zamieszać i odstawić na kilka minut.

Mąkę przesiać do dużej miski. Wsypać suszone drożdże (lub wlać przygotowany rozczyn). Wlać oliwę, miód i wodę. Zamieszać drewnianą łyżką, a następnie wyrabiać, dodając mąki, gdyby ciasto było zbyt wilgotne. Wsypać mieszankę ziaren i dalej wyrabiać. Ciasto powinno być miękkie, ale nie klejące.
Wyjąć ciasto na posypany mąką blat, uformować kulę i ugniatać przez 5-10 min., aż ciasto będzie gładkie.
Włożyć do nasmarowanej oliwą miski, przykryć folią spożywczą i odstawić w ciepłe miejsce na ok. 1 godzinę by podwoiło objętość.
Wyrośnięte ciasto znów wyjąć na blat, odgazować. Podzielić na 9 równych części i z każdej uformować kulkę. Ułożyć je na wyłożonej pergaminem blasze. Przykryć czystą ściereczką i odstawić na ponowne zwiększenie objętości. Posmarować z wierzchu mlekiem.
Piec w piekarniku rozgrzanym do 200 st.C. ok. 20min. Wystudzić na kratce.

niedziela, 8 listopada 2009

Chleb żytni z rodzynkami. Weekendowa Piekarnia #50


Oj, jak się cieszę, że w tym tygodniu udało mi się przyłączyć do WP. :) Tym bardziej, że zeszłotygodniowy odcinek przepadł mi przez świąteczno – rodzinne sprawy.
Ale nastał odcinek nowy i to jaki okrąglutki w numeracji, a jego Gospodynią została Paulina z bloga chlebek.tv. :) Spośród dwóch propozycji Pauliny – wybrałam przepis na chleb żytni z rodzynkami.
Tak się złożyło, że to mój pierwszy wypiek w 100% żytni, a nie jak dotąd z mąk mieszanych. Byłam baaardzo ciekawa czy podołam. :) Zwłaszcza, że miałam dość jednoznaczne wyobrażenie o całkowicie żytnich wypiekach jako trudne, kapryśne i ciężkie we współpracy... I chyba się nie pomyliłam, bo moje ciasto chlebowe rzeczywiście było mocno „zadziorne” i żyło własnym życiem. :) Przez dwie pierwsze godziny rośnięcia ani drgnęło, a ja już widziałam w wyobraźni totalną klapę. W końcu jednak doszliśmy do porozumienia i moje ciasto po 4 godzinach w końcu uzyskało podwojoną objętość. Acha! Ja wymieszałam dwie mąki w równych proporcjach: zwykłą żytnią i żytnią razową, ale nie sądzę, by to była główna przyczyna słabego rośnięcia.
Co prawda sam chleb nie wyszedł mi zbyt urodziwy (widzicie tą marsjańską powierzchnię na skórce? :D), noooo ale smak... Trochę słodki, miąższ ciężki, wilgotny i chrupiąca skórka. Cudowny! Oczywiście nie byłam w stanie odczekać tych zalecanych godzin stygnięcia i chleb poszedł pod nóż niemal jeszcze ciepły. ;-) To naprawdę świetny wypiek i żałuję, że z podwójnej porcji nie piekłam. Zapewne będzie jeszcze okazja, by to nadrobić. :)
Dziękuję za wspólną zabawę! :)


Chleb żytni z rodzynkami
cytuję za Pauliną z bloga Chlebek.tv

zaczyn:
• 50 g zakwasu żytniego
• 60 g mąki żytniej (typ 2000)
• 120 g wody

ciasto właściwe:
• zaczyn jw
• 190 g mąki żytniej chlebowej
• 80 g wody
• 15 g melasy
• 1 łyżka cukru muscavado
• 1 łyżeczka soli
• 1/2 szklanka rodzynek

Są to proporcje na niewielką keksówkę ok 20 x 10, na keksówke dużą wszystkie składniki należy przemnożyć przez dwa ;)
Zaczyn odstawić pod przykryciem na 12 godzin. Rodzynki zalać ciepłą wodą i zostawić do napęcznienia.
Rodzynki wysuszyć na ściereczce by nie miały za dużo wody wokół siebie. Wszystkie składniki ciasta wymieszać w misce dokładnie (również odsączone rodzynki). Ciasto będzie dosyć gęste, ale można je bez problemu mieszać łyżką (łatwo robi się to zewnętrzną stroną łyżki).
Przełożyć do keksówki i przykryć folią i/lub ściereczką a następnie odstawić na 2-5 h aby wyrosło. Ciasto powinno wyrosnąć do brzegów keksówki, przynajmniej 3/4 wysokości (po wypełnieniu będzie sięgać niewiele ponad połowę).
(PS: dla zaganianych druga metoda to wstawić na ok 18 h do lodówki i po wyjęciu trzymać w temp. pokojowej 1 h. Efekt bardzo podobny)
Po tym czasie wstawić keksówke do nagrzanego piekarnika do 230 C na 10 minut, następnie zmniejszyć temperaturę do 200 i piec jeszcze 50 minut. Jeśli wierzch rumieni się zbyt mocno to przykrywam folia aluminiową.
Kroić po ok 20 h.

wtorek, 3 listopada 2009

Całkiem prywatna dyniowa farma...


Jak wszystko co miłe i fajne – szybko się kończy, tak i tegoroczny Festiwal Dyniowy dobiegł końca. Uwieńczeniem dzieła jest nie lada podsumowanie (300 pozycji!) wykonane przez Beatkę. Osobiście znalazłam szereg bardzo ciekawych propozycji, które zamierzam sukcesywnie wypróbowywać. :) A muszę Wam powiedzieć, że będzie to o tyle łatwe, że mam w domu jeszcze całkiem pokaźną gromadkę uśmiechniętych dyń (część widzicie na zdjęciu powyżej). :-) I to nie byle jakich! Bo w tym roku opływam w same cudowne odmiany: moją ukochaną hokkaido, makaronową, a także dopiero w tym roku poznane : butternut (c u d o w n a ! druga ulubiona), oraz nie mniej smaczne banana: i tetsukabuto. Wszystkie te odmiany można było obejrzeć i przeczytać parę słów o każdej z nich u naszej festiwalowej Gospodyni.
Nie skłamałam ani odrobinę pisząc, że „opływam w dynie”, bowiem po raz pierwszy miałam ich tyle, że w domu miejsca zbrakło, by wszystkie przechowywać. A wszystko zaczęło się wiosną tego roku, gdy nasza dyniowa Królowa Bea – przysłała mi pestki (nasiona) w/w odmian. Sprawa była poważna, bo przecież ja nie mam ogrodu! :D Na szczęście mam wokół siebie wiele przyjaznych dusz i jedna z nich nie dość, że „użyczyła” mi kawałek pola, to jeszcze sama posiała, doglądała, a na koniec przywiozła do samych moich drzwi kilkadziesiąt okazów (myślę, że 70 kg było na pewno, a może i więcej)! :) Część z tej zacnej kolekcji rozdałam (w myśl zasady: lepiej się podzielić, niż zmarnować), część sprawiłam i zamroziłam, a najwięcej zjadłam. :) I jem cały czas. I nie tylko ja pokochałam dynie, ale i moja rodzina zjada ze smakiem, co mnie ogromnie cieszy. :)


Dzisiaj chciałam zaproponować niewielką przekąskę, kilka prostych składników zamkniętych w zielonej „sałatce (to już kolejna moja propozycja na dyniową sałatę). Powstała „ad hoc” by zutylizować garść pozostałej z dnia wczorajszego rukoli i kilku kawałków pieczonej dyni (u mnie jak zwykle w posypce z kuminu i grubej soli morskiej). I tu być może efekt zaskoczenia (a może nie? ;-)), bo pożeniłam to wszystko z... gruszką. :) I mówię to z pełną odpowiedzialnością – było świetne! :) Jakiś czas temu robiłam bardzo podobną wersję, tylko zamiast orzechów pekan – dałam płatki migdałowe. Obie wersje równie dobre. Może i Wam, któraś przypadnie do gustu? :)



Sałatka z rukoli, pieczonej dyni i gruszki
proporcje są mniej ważne i za każdym razem mogą być zupełnie inne

garść świeżej rukoli (roszponka też będzie idealna)
kilka kawałków upieczonej w piekarniku dyni (u mnie odmiana hokkaido, oprószona kuminem i grubą solą morską i skropiona oliwą)
kilka plasterków słodkiej, ale niezbyt miękkiej gruszki
garść orzechów (pekany lub włoskie), lub migdałów (całe, bez skórki lub pokrojone)
kilka cieniutkich płatków parmezanu
do polania dressing: w równych proporcjach oliwa extra vergine i ocet z wina sherry (albo inny winny), sól i pieprz do smaku

Wszystkie składniki wyłożyć na talerz. Bezpośrednio przed podaniem polać dressingiem.
Smacznego!