poniedziałek, 31 grudnia 2007

Do Siego Roku!

Dzisiaj ostatni wieczór i ostatnia szampańska Sylwestrowa Noc 2007 Roku!
Jutro nowy dzień, Nowy Rok, nowe postanowienia, a może i nowe możliwości.
Chciałam życzyć wszystkim, którzy do mnie zaglądają wszystkiego co najlepsze.
Aby ten Nowy 2008 Rok okazał się właśnie takim jakiego oczekujemy.
Niech przyniesie radość, miłość i szczęście!
Niech spełniają się wszystkie Wasze marzenia!
Niech spadnie na Was prawdziwy grad sukcesów (nie tylko kulinarnych ;-))
Bawcie się dzisiaj, tańczcie i szalejcie!

Do siego roku!


niedziela, 30 grudnia 2007

Zupa z ciecierzycą i makaronem wg Jamie’go Oliver’a



Była północ, a ja nie mogłam spać. Takie są skutki picia kawy bardzo późnym popołudniem. Zdjęłam z półki kilka książek kulinarnych i leniwie sobie przeglądałam, trochę od niechcenia, czekając aż sen nadejdzie, a trochę szukając natchnienia w przygotowaniu Sylwestrowej kolacji.
I tak kartka za kartką we „Włoskiej wyprawie Jamie’go” wyłoniła się ONA. Zupa – nie zupa. I w dodatku z ciecierzycy, którą darzymy miłością prawdziwą. Jakież szczęście, że nie miałam w domu selera naciowego, bo chyba bym od razu do kuchni pobiegła warzyć.
Nocy tej zasnęłam z widokiem strawy pod powieką, niemal czując jej zapach.
A rankiem pobiegłam na targ dokupić brakującego składnika.
Była wczoraj zupa. :) Pyszna zupa, gęsta, zawiesista. Ach! Jak szybko została zjedzona!


Moje proporcje składników troszkę zmodyfikowałam w stosunku do przepisu Jamie’go:

Pasta e ceci
Makaron z ciecierzycą

1 mała cebula, obrana i drobno posiekana
2 łodygi selera naciowego, drobno posiekane (u Jamie’go 1 łodyga)
2 ząbki czosnku, obrane i drobno posiekane (u Jamie’go 1 ząbek)
oliwa z oliwek z pierwszego tłoczenia
igiełki oberwane z 1 gałązki świeżego rozmarynu, drobno posiekane
1 puszka ciecierzycy (u Jamie’go 2 puszki)
500 ml bulionu z kurczaka
10 dag drobnego makaronu do zupy
sól morska, pieprz
natka pietruszki posiekana (zamiennie mogą być listki bazylii)


Do rondla wlać nieco oliwy i wrzucić drobno posikane: cebulę, seler, czosnek i rozmaryn. Dusić pod przykryciem na maleńkim ogniu przez 15-20 min; nie dopuścić do przyrumienienia warzyw.
Osączyć ciecierzycę, opłukać pod bieżącą wodą. Dodać do uduszonych warzyw i zalać bulionem. Gotować na małym ogniu przez ok. ½ godz. (u mnie to było zdecydowanie krócej, jakieś 15 min.). Wyjąć połowę ciecierzycy i odłożyć do miseczki.
Blenderem ręcznym (Ew. w malakserze) zmiksować zupę. Dodać spowrotem odłożoną wcześniej ciecierzycę, oraz makaron (ja makaron ugotowałam osobno al. Dente). Przyprawić do smaku solą i pieprzem. Jeszcze chwilę gotować na wolnym ogniu, Aż ciecierzyca i makaron będą miękkie.
Jeśli zupa jest zbyt gęsta, rozprowadzić ją niewielką ilością wrzątku i w razie potrzeby raz jeszcze przyprawić do smaku. Podawać skropioną oliwą z pierwszego tłoczenia (pominęłam) i posypaną natką pietruszki lub listkami świeżej bazylii.

Smacznego!





sobota, 29 grudnia 2007

Świąteczna szynka mocno winna i mega czosnkowa


Od kilku lat każde święto w moim domu niezmiennie kojarzy się z pieczonym mięsem, które stanowi przepyszną alternatywę dla kupnych wędlin. Sposób wykonania winno – czosnkowej pieczeni przekazała mi kiedyś moja przyjaciółka. Zaczęłam eksperymentować, próbować, udoskonalać na swój gust i podniebienie, i takim sposobem wypracowałam naszą ulubioną pieczeń. Do upieczenia można użyć schabu, szynki lub karkówki wieprzowej. Mnie zdecydowanie najbardziej smakuje szynka. Kluczowym czynnikiem jest marynata, do której potrzebujemy tylko trzy składniki: dobre wino (preferuję czerwone), duuuuużo czosnku, oraz soli morskiej. A druga ważna sprawa to czas. :) Dobrze jest rozpocząć przygotowanie mięsa co najmniej 3-4 dni przed planowanym pieczeniem. Im dłużej mięso poleży w marynacie, tym będzie kruchsze i intensywniej przejdzie smakami marynaty.Uwielbiam jeść pieczeń w cieniutkich plastrach na kromce chleba, z odrobiną konfitury żurawinowej, albo cienko posmarowanej dobrym majonezem. Pyszne jest również w wersji ostrej, np. z chrzanem.


Pieczona szynka w marynacie winno – czosnkowej

ładny kawałek szynki wieprzowej
1 spora główka czosnku + kilka dodatkowych ząbków
ok. 3-4 łyżki soli morskiej
opcjonalnie ulubione suszone zioła (majeranek, tymianek, oregano, etc.) – tym razem zrezygnowałam
butelka wytrawnego czerwonego wina

Surową szynkę myję, dokładnie osuszam papierowymi ręcznikami, trybuję, tak by pozbyć się błon i zbędnego tłuszczu.
Obieram główkę czosnku, przeciskam przez praskę lub bardzo drobniutko siekam. Do czosnku dodaję świeżo zmieloną sól morską i bardzo dokładnie rozcieram szerokim nożem, tak by uzyskać w miarę gładką papkę.
Dodatkowe ząbki czosnku, obrane, kroję na plasterki. W mięsie nacinam nożem niewielkie otwory i wkładam w nie po plasterku czosnku.
Papką solno – czosnkową nacieram mięso ze wszystkich stron. Wkładam do naczynia (najlepiej od razu do żaroodpornego, w którym będzie pieczone), przykrywam folią spożywczą i wstawiam do lodówki zwykle na całą noc (a przynajmniej na 5-6 godzin).
Następnego dnia do naczynia wlewam czerwone wino (idealnie byłoby gdyby wino zakryło całe mięso, ale zwykle jedna butelka okazuje się do tego zbyt mała) i ponownie przykryte wstawiam do lodówki. Tym razem na ok. 2-3 dni. W połowie czasu marynowania przewracam mięso na drugą stronę.
Wyjmuję z lodówki ok. 1-2 godziny przed wstawieniem do piekarnika.
Rozgrzewam piekarnik do 180 st. C. Mięso piekę zanurzone w winnej marynacie. W trakcie pieczenia ponownie obracam mięso. Na kilka minut przed wyłączeniem piekarnika zlewam marynatę, po czym jeszcze dopiekam mięso.
Wstępny czas pieczenia ustalam stosując taki przelicznik: każdy centymetr wysokości mięsa x 10min (max 12 min.). Oczywiście jest to czas tylko szacunkowy i w międzyczasie zaglądam przez szybkę piekarnika, by monitorować dalsze poczynania.

Z tego samego przepisu można przyrządzić np. schab w wersji obiadowej, ale wtedy może okazać się konieczne skrócenie czasu pieczenia, tak by mięso było bardziej soczyste wewnątrz. Zlane wino można użyć jako sos, lub bazę do dalszej sosowej obróbki.

piątek, 28 grudnia 2007

Słodkie podsumowanie Świąt Bożego Narodzenia Anno Domini 2007


W tym roku chyba po raz pierwszy od wielu lat nie czuję się przejedzona świątecznymi smakołykami. Może dlatego, że tym razem nie było ich tak wiele. Jakoś chore dzieci w domu nie nastrajały do kulinarnych podbojów, a i tak mam wrażenie, że w kuchni spędziłam ogromną ilość czasu. Samo przygotowanie farszy do pierogów, a potem ulepienie prawie 170 małych pierożków było nie lada wyzwaniem. O pieczonym mięsie, pasztecikach i barszczu może opowiem innym razem. Dzisiaj tylko w telegraficznym skrócie pokażę ciasta, bo są tak pyszne, że zasługują na to, by złożyć podziękowania autorom przepisów.


Absolutnie najpyszniejszym ciastem, które jest moim hitem już kolejny sezon świąteczny to kostki orzechowo – marcepanowe Dziuni. Chyba nie jadłam nigdy bardziej smacznego ciasta z orzechami laskowymi w roli głównej. Wyważone w smaku, nieprzegadane, a do tego niezwykle proste w wykonaniu. Polecam każdemu orzechowemu smakoszowi. Dodatek marcepana delikatnie zaznacza swoją obecność, ale nie dominuje w smaku. Jeśli chodzi o masę marcepanową – sama wykonuję ją domowym sposobem. Jest dużo bardziej prawdziwie migdałowa, niż dostępne w naszych sklepach.


Po raz pierwszy wypróbowałam przepis Agusi na szachownicę makowo – kokosową. Moje ciasto nie wyszła tak piękne, bowiem surowe masy troszkę mi się rozlewały, co w rezultacie zatraciło efekt szachownicy. Ale nie wpłynęło to oczywiście na smak. Świetne ciasto, lekko wilgotne, długo utrzymuje świeżość, przepyszne. No i jak wszystkie ciasta makowe – najlepiej jeść je we własnym domu, gdzie szczoteczka do zębów jest na wyciągnięcie ręki. ;-))


Na wskroś świąteczne Drezden Stollen z przepisu Bajaderki. Bardzo smaczne, bardzo bakaliowe i bardzo kaloryczne. Świetnie smakuje jeszcze ciepłe, świeżo upieczone, ale chyba jeszcze lepsze jest gdy poleżakuje w samotności, zapomniane na tydzień albo i dłużej. W mojej strucli znalazło się mnóstwo migdałów, rodzynek, suszonej żurawiny i moreli, oraz kandyzowanej skórki pomarańczowej.



I na koniec piernik Gigi z ulubionego, wielokrotnie wypróbowanego przepisu, który upiekłam na specjalne życzenie osobistego małżonka. Małżonek jest totalnym piernikożercom i święta bez piernika byłyby niedopuszczalne.


I choć święta minęły, ciast pozostało jeszcze sporo, więc nie pozostaje nic innego jak jeść, jeść, jeść… :-)

niedziela, 16 grudnia 2007

Czekoladowa rozpusta - ciąg dalszy


Jak szaleć to szaleć! :) Wszak czekolada to pyszność nad pysznościami. ;-)
Kto oglądał (a któż nie oglądał?;-)) film „Czekolada” reż. Lasse Hallstrom – ten wie doskonale jakie uczucia wywołuje w człowieku obraz rozpuszczonej, gładkiej, bosko brązowej masy… Jak ślinianki intensywnie pracują na widok trufli czy pralinek…
Scena, w której Vianne konszuje, a potem rozprowadza płynną czekoladę na kamiennym blacie – przyciąga wzrok jak magnez. Biada temu, kto w tym momencie zechce przerwać ten elektryzujący kontakt moich zmysłów z czekoladą na ekranie! Chłonę ten widok, by wystarczył do kolejnego razu przed szklanym ekranem.
Rozmarzyłam się... Znak to chyba na kolejny relaksujący seans filmowy z tabliczką dobrej czekolady w dłoni...

Tym razem wypróbowałam przepis Bajaderki na popękane ciasteczka czekoladowe.
Mniammmm… czekoladowa poezja! Ciasteczka na jeden kęs, lekko wilgotne, troszkę jak brownies, choć oczywiście nimi nie są.
Te ciasteczka świetnie się nadają do wspólnego kucharzenia z dziećmi. Mój synek był niezwykle dumny, że dostał samodzielne zadanie dokładnego obtaczania każdej czekoladowej kulki w cukrze pudrze. Ależ to była fajna zabawa! :) Z przepisu ulepiliśmy 67 malutkich ciasteczek.
Gorąco polecam czekoladowym maniakom.

Popękane ciasteczka czekoladowe

225g pokruszonej czekolady deserowej (około 1 1/3 szklanki)
110g masła
2/3 szklanki cukru
3 duże jajka
2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
1 2/3 szklanki mąki
cukier puder

Czekoladę rozpuścić z masłem w małym rondelku, lekko schłodzić.Jajka ubić z cukrem i ekstraktem waniliowym na puszystą masę, wymieszać z masą czekoladową. Dodać proszek do pieczenia, sól i na końcu mąkę, dobrze wymieszać i schłodzić co najmniej 3 godziny lub przez noc.Rozgrzać piekarnik do temperatury 165 st. C. Cukier puder (około szklanki) wsypać do płaskiego naczynia.Ciasto nabierać łyżeczką do herbaty (lub małą gałkownicą) i formować małe kuleczki, obtaczać je w cukrze pudrze i układać na blasze wyłożonej pergaminem. Piec około 10-12 minut - podczas pieczenia ciasteczka lekko sie spłaszczą i popękają. Przestudzić na drucianej siateczce.dodatkowe informacjeUwaga - nie piec długo, tylko do momentu kiedy czekoladowa masa zaczyna matowieć, powinny być ciągle miękkie w dotyku. Zbyt długo pieczone robią się twarde.




piątek, 14 grudnia 2007

Czekoladowe szaleństwo

W okresie jesienno – zimowym zwykle nabieram dużo większej ochoty na czekoladę, niż w porze letniej. Chyba mój organizm przestawia się na „ciężkie zimowe czasy” ( których notabene już od dawna nie pamiętam) i wysyła sygnały, by dopalić czymś bardziej kalorycznym… A może zupełnie inaczej… brak słońca i generalnie mniejsza ilość światła dziennego, powodują, że działam na zmniejszonych obrotach, jestem senna, zmęczona i ogólnie nieco „przytłumiona”. Więc mózg krzyczy: „zwiększyć dawkę magnezu!”.
Tak czy siak, na czekoladę mam ostatnio szaloną ochotę i pochłaniam ją w ilościach dość przerażających. ;-)
Kilka dni temu, robiąc zwykłe, codzienne zakupy żywnościowe – stanęłam przed regałem ze słodyczami i jak w amoku wkładałam do koszyka czekolady: jedną, drugą, trzecią… Skończyło się na 8 tabliczkach! Każda inna, bo na każdą z nich miałam dziką chętkę i nie potrafiłam wybrać jednej czy dwóch.
Takiego czekoladowego szału nie miałam od dawna. I prawdę mówiąc, wolałabym by odszedł ode mnie tak szybko, jak nagle się pojawił. ;-)
Ale póki co jesteśmy chwilowo za „pan brat” i szalejemy razem w kuchni.


A zaczęło się od czekoladowego ciasta Dagmary. Przepis na Chocolate truffle cake with Walnut crust and Raspberry sauce pochodzi z blogu Dagmary, a który to przepis jakiś czas temu wyśledziła Liska, przetłumaczyła i wraz z mega – samcznym zdjęciem wstawiła na CinCin.
Takim zdjęciom trudno się oprzeć. Więc gdy na mnie spadł czekoladowy pomór – nie mogłam nie wypróbować takich pyszności. :)
W wersji oryginalnej smak gorzkiej czekolady przełamany zostaje sosem ze świeżych malin. Z ich braku – postanowiłam podać ciasto z domową frużeliną wiśniową, lekko kwaskową. Pasowało świetnie. :)


Chocolate truffle cake with Walnut crust and Raspberry sauce

Spód:
70 g orzechów włoskich lub pecan
40 g cukru demerara20 g masła w temp. pokojowej
10 g mąki

Masa:
120 g ciemnej czekolady
150 g bitej/tłustej śmietany
20 g żółtek (1)
50g masła

Sos malinowy:
400 g malin
ok. 30 g cukru pudru (ilość zależy od kwaśności owoców)

Spód:
Posiekać orzechy i wymieszać je z pozostałymi składnikami spodu. Wyłożyć go do małej okrągłej formy o średnicy 15 cm. Piec 5 minut w temperaturze 200 st C. Zostawić do całkowitego ostygnięcia.

Masa:
Posiekać czekoladę. Śmietankę doprowadzić do wrzenia i wlać ją do posiekanej czekolady. Mieszać do momentu, ża powstanie głądka masa, dodać żółtko i jeszcze wymieszać. Wylać masę na spód i wstawić do lodówki na 2 godziny.

Sos malinowy:
Maliny zmiksować, stopniowo dodawać cukier puder aż do osiągnięcia pożądanej słodkości

czwartek, 6 grudnia 2007

Ciasteczka owsiane na dobre samopoczucie :)


Tym razem chodziło o dobre samopoczucie mojego prawie sześciolatka. Stwierdził, że jest smutny i tylko ciasteczka owsiane mamusi mogą poprawić jego nastrój. Nooo, nie powiem… całkiem miło mi się zrobiło, chociaż po cichu podejrzewam, że po prostu synek miał ochotę pomieszać mi w misce. ;-) Zwykle gdy zabieram się za pieczenie jakichkolwiek słodkości – moja latorośl – domaga się osobistego udziału: przesiewa mąkę, wsypuje odmierzane przeze mnie ingrediencje i z lubością miesza wszystko łyżką. Zwykle jednak jego rola kończy się przy składnikach suchych, bo do łączenia mokrych, jednak wolę używać robota kuchennego. ;-)
W sieci wynajduję ogromne ilości przepisów na ciasteczka owsiane. Niektóre wyglądają bardzo apetycznie. Ciągle obiecuję sobie, że te czy tamte wypróbuję. Kiedy jednak przychodzi co do czego, wraz wracam do mojego ulubionego przepisu...
Ciasteczka, które przygotowuję są może ciut odmienne od takich najbardziej tradycyjnych, bo oprócz płatków owsianych zawierają dodatkowo płatki kukurydziane. Te ostatnie powodują, że ciasteczka są przyjemnie chrupiące.



Ciasteczka owsiane

150 g masła w temp. pokojowej
1 szkl. ciemnego muscovado
1 jajo
1 łyżka melasy (dałam ciemną, czasem zastępuję prawdziwym miodem)
1 łyżka ekstraktu waniliowego

1 szkl. mąki
½ łyżeczki sody oczyszczonej
½ łyżeczki proszku do pieczenia
⅓ łyżeczki soli
¼ gałki muszkatałowej
½ łyżeczki cynamonu

1 szkl. platków owsianych
½ szkl. płatków jęczmiennych (można zrezygnować i zwiększyć ilość owsianych)
2 szkl. płatków kukurydzianych


Rozgrzewam piekarnik do temp. 180 st. C.
Ucieram, dodając kolejno po jednym składniku: masło z muscovado, następnie całe jajo, 1 łyżkę melasy i łyżkę ekstraktu waniliowego.
W osobnej misce mieszam suche składniki: mąkę, sodę oczyszczoną, proszek do pieczenia, sól, gałkę muszkatołową, cynamon.
Wsypuję do masy maślano – jajecznej i mieszam do uzyskania gładkiej konsystencji. Masa łatwo i szybko się łączy, można to z powodzeniem wymieszać łyżką, chociaż sama najczęściej zatrudniam robota kuchennego.
Dorzucam płatki owsiane i jęczmienne. Mieszam. I na sam koniec dosypuję płatki kukurydziane i raz jeszcze łączę, ale już ostrożnie i bardzo krótko (chodzi o to, by jak najmniej rozdrobnić te kruchutkie płatki).
Nakładam łyżką do lodów (o małej średnicy) na blachę wyłożoną pergaminem do pieczenia, zostawiając 3-4 cm odstępy.
Piekę ok. 15 min.